Imitatora dźwięku, czyli tzw. lektora głosowego lub dublera dźwiękowego, zatrudnia się właśnie w okresie postprodukcji filmu. To wtedy realizowane są wszelkie nagrania dodatkowe, np. ADR (automated dialogue replacement), czyli podkładanie głosów tam, gdzie oryginalny dźwięk z planu okazał się niewystarczająco czytelny lub został zakłócony przez hałas otoczenia. Często aktorzy nie mogą być dostępni, albo są potrzebne konkretne efekty wokalne (np. odtworzenie głosu osoby, która już nie żyje, albo poprawienie artykulacji), wtedy właśnie wkracza imitator dźwięku. W standardach branżowych – i to zarówno w Hollywood, jak i przy polskich produkcjach – całość prac z udziałem imitatorów i specjalistów od postprodukcji dźwięku wykonuje się dopiero po zakończeniu zdjęć. Z doświadczenia wiem, że wcześniejsze zatrudnianie takiej osoby nie ma sensu, bo ścieżka dźwiękowa „żyje” dopiero po zmontowaniu obrazu. Wtedy dopiero dokładnie wiadomo, które fragmenty wymagają poprawek lub dodatkowych nagrań, i można pracować nad synchronizacją. To jest właśnie praktyka stosowana przez profesjonalne studia filmowe, gdzie miks dźwięku i wszelkie ulepszenia robione są w ostatnich etapach produkcji. Przykład? W filmach animowanych czy dubbingach do gier imitatorzy dogrywają kwestie, gdy obraz już jest praktycznie gotowy, żeby wszystko pasowało idealnie do ruchu ust postaci. Tak się to robi w branży!
Warto zwrócić uwagę, że proces produkcji filmu dzieli się na parę bardzo różnych etapów, a zatrudnienie imitatora dźwięku w niewłaściwym momencie może przynieść więcej problemów niż pożytku. Często myli się okres przygotowawczy, czy zdjęciowy z postprodukcją, jednak te fazy mają zupełnie inne zadania. W okresie przygotowawczym skupiamy się głównie na planowaniu, castingach, budżecie oraz kompletowaniu ekipy. Wtedy raczej nikt jeszcze nie podejmuje decyzji dotyczących dublerów głosowych, bo nie wiadomo nawet, jakie sceny ostatecznie trafią do filmu lub jakie problemy pojawią się z dźwiękiem. Podczas zdjęć natomiast, cała uwaga skupia się na rejestracji obrazu i dźwięku bezpośrednio na planie, a ekipa dźwiękowa stara się uchwycić jak najlepszy materiał już w trakcie nagrań. Oczywiście czasami już wtedy pojawiają się jakieś sygnały, że pewne kwestie mogą wymagać ponownego nagrania, ale decyzje o zatrudnieniu imitatora zapadają dopiero po zmontowaniu filmu, kiedy można ocenić jakość ścieżki dźwiękowej. Zatrudnianie kogoś po kolaudacji, czyli po oficjalnej akceptacji i zamknięciu projektu, jest z punktu widzenia produkcji nieuzasadnione – wtedy praktycznie nie powinno się już ingerować w materiał. To typowy błąd wynikający z niezrozumienia kolejności działań w procesie filmowym. Moim zdaniem cała istota sprawy leży w tym, że imitator dźwięku ma za zadanie poprawić, uzupełnić lub odtworzyć fragmenty dźwięku, które po złożeniu całego filmu okazały się problematyczne. Dlatego standardy branżowe jasno wskazują, że wszystkie tego typu zabiegi realizuje się dopiero w okresie postprodukcji – kiedy obraz i większość montażu są już gotowe, a wszelkie poprawki dźwiękowe można wykonać precyzyjnie i w synchronizacji z ruchem ust postaci. Dobre praktyki jasno pokazują: wcześniejsze działania w tym zakresie zwyczajnie nie mają racji bytu.