Podkład antykorozyjny to absolutny fundament przy naprawach blacharsko-lakierniczych, zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z błotnikiem stalowym, który był wcześniej prostowany i szlifowany. Moim zdaniem nie można tego etapu pomijać, bo stal bez zabezpieczenia natychmiast zaczyna łapać wilgoć z powietrza – czasem nawet dosłownie w kilka minut po szlifowaniu już widać pierwsze ślady nalotu rdzy. W warsztatach zawsze uczą, że podkład antykorozyjny nie tylko chroni stal przed korozją, ale też poprawia przyczepność kolejnych warstw, jak szpachlówka czy podkład wypełniający. To taki trochę niewidoczny bohater każdej dobrej renowacji – nie widać go na gotowej powierzchni, ale od niego zależy trwałość całego lakierowania. Praktycznie rzecz biorąc, po dokładnym odtłuszczeniu i ewentualnym odmuchaniu powierzchni, nakładamy cienką warstwę podkładu antykorozyjnego (np. epoksydowego), zanim zrobimy cokolwiek dalej. Bez tego cała dalsza praca może pójść na marne, bo nawet najlepsza emalia czy lakier nie „przyklei się” dobrze do gołej stali i po jakimś czasie mogą się pojawić bąble, pęcherze albo łuszczenie. Często spotykam się z opinią, że można od razu kłaść szpachlówkę, ale to jest jeden z najprostszych sposobów, żeby za parę miesięcy wróciła rdza. Tak naprawdę większość producentów materiałów lakierniczych w kartach technicznych podkreśla, żeby na gołą stal najpierw dać podkład antykorozyjny – to jest po prostu standard, który się opłaca trzymać.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że można by zacząć od emalii kryjącej, lakieru bezbarwnego albo nawet od szpachlówki wypełniającej, ale to są typowe pułapki w myśleniu początkujących lakierników. Emalia kryjąca i lakier bezbarwny to materiały wykończeniowe – ich zadanie to nadanie koloru i połysku, a także ochrona przed czynnikami zewnętrznymi, ale zupełnie nie radzą sobie z zabezpieczeniem metalu przed korozją. Nakładając je bezpośrednio na gołą, odsłoniętą stal, pomijamy kompletnie najważniejszą warstwę ochronną i ryzykujemy szybkie pojawienie się ognisk rdzy, które potem trudno usunąć. Szpachlówka wypełniająca wydaje się atrakcyjna, bo pozwala wyrównać powierzchnię po prostowaniu i szlifowaniu, jednak sama szpachla nie ma właściwości antykorozyjnych i wręcz może wchłaniać wilgoć, co tylko pogorszy sprawę. Z mojego doświadczenia wynika, że bardzo często widzi się, jak ktoś nakłada szpachlówkę bezpośrednio na stal, myśląc, że to wystarczy – niestety, efekt jest taki, że po paru miesiącach cała robota idzie do poprawki, bo pojawia się korozja pod szpachlą, a potem cała powłoka odpada płatami. Standardowa procedura w branży lakierniczej wyraźnie mówi: po oczyszczeniu i odtłuszczeniu stali zawsze w pierwszej kolejności nakładamy podkład antykorozyjny. To właśnie ten materiał tworzy szczelną barierę, która blokuje dostęp tlenu i wilgoci do metalu. Wszystkie kolejne warstwy (szpachlówka, podkład wypełniający, emalia czy lakier bezbarwny) mają swoje role, ale bez solidnej podstawy każda z nich jest narażona na odspajanie i uszkodzenia. Takie podejście to nie tylko dobra praktyka, ale wręcz wymóg w profesjonalnych naprawach – nie warto szukać dróg na skróty, bo natura i tak szybko pokaże, gdzie został popełniony błąd.