Poprawnie – beton hydrotechniczny wyróżnia się przede wszystkim wysoką wodoszczelnością. To jest jego kluczowa cecha, bo pracuje on w bezpośrednim kontakcie z wodą: w zaporach, śluzach, przepustach, nabrzeżach portowych, komorach pompowni czy w zbiornikach retencyjnych. Taki beton musi ograniczać przenikanie wody pod ciśnieniem, żeby nie dochodziło do przecieków, wypłukiwania zaczynu cementowego, korozji zbrojenia i ogólnej destrukcji konstrukcji. W praktyce na budowie mówi się często o klasie wodoszczelności, np. W6, W8 czy nawet wyższej, i to jest właśnie parametr, który często odróżnia beton „zwykły” od betonu hydrotechnicznego. Dąży się do możliwie małej nasiąkliwości i szczelnej struktury zaczynu. Moim zdaniem warto zapamiętać, że w normach projektowych i wytycznych (np. PN-EN 206 z krajowym uzupełnieniem dla betonów narażonych na działanie wody) kładzie się nacisk nie tylko na sam skład mieszanki, ale też na technologię wykonania: odpowiednie zagęszczenie, pielęgnację wilgotnościową, ochronę przed zbyt szybkim wysychaniem czy zamarzaniem. Dobra praktyka na budowach hydrotechnicznych to stosowanie betonów o obniżonym współczynniku w/c, domieszek uszczelniających i uplastyczniających, a także kruszyw o odpowiedniej jakości. Właśnie dzięki temu beton hydrotechniczny ma zwartą mikrostrukturę i jest odporny na przesiąkanie wody nawet przy długotrwałym obciążeniu hydrostatycznym. W realnych obiektach można to zobaczyć chociażby na ścianach komór śluz – jeżeli beton jest prawidłowo dobrany i wbudowany, nie ma zacieków, przecieków ani „pocenia się” konstrukcji, mimo że woda naciska na nią przez cały czas z dużą siłą.
W przypadku betonu hydrotechnicznego bardzo łatwo skupić się na niewłaściwych cechach, bo w praktyce budowlanej często słyszy się różne uproszczenia. Kluczowa sprawa: taki beton nie ma dużej porowatości, tylko wręcz przeciwnie – jego struktura powinna być możliwie zwarta, o jak najmniejszej ilości porów otwartych. Duża porowatość oznacza więcej kanałów przepływu wody, większą nasiąkliwość i gorszą mrozoodporność. To jest dokładne przeciwieństwo tego, czego oczekujemy od betonu pracującego w zaporze, śluzie czy przepuście pod wałem przeciwpowodziowym. Porowaty beton może dobrze sprawdzić się np. jako warstwa drenująca, ale nie jako materiał konstrukcyjny w bezpośrednim kontakcie z wodą pod ciśnieniem. Częsty błąd myślowy polega też na tym, że zakłada się automatycznie zwiększoną ilość cementu jako cechę betonu hydrotechnicznego. Owszem, pewne klasy wytrzymałości i wodoszczelności wymagają odpowiedniej ilości cementu, ale nie jest to wyróżnik sam w sobie. Zbyt dużo cementu podnosi ciepło hydratacji, skurcz i ryzyko rys skurczowo-termicznych. W konstrukcjach masywnych, typowych dla hydrotechniki, jest to wręcz niebezpieczne. Dlatego w dobrych projektach dąży się do optymalnego, a nie maksymalnego dozowania cementu i często stosuje się dodatki mineralne (popioły, żużle) właśnie po to, żeby obniżyć ciepło hydratacji i poprawić trwałość. Kolejne mylne skojarzenie to wysoka wartość ciepła hydratacji jako zaleta. W elementach grubościennych (np. korpus zapory grawitacyjnej) zbyt duże ciepło hydratacji powoduje duże różnice temperatur między wnętrzem a powierzchnią betonu, co prowadzi do spękań termicznych. W hydrotechnice dąży się raczej do betonu o kontrolowanym, obniżonym cieple hydratacji i do odpowiedniej pielęgnacji, niż do „gorącego” betonu. Podsumowując, prawdziwym wyróżnikiem betonu hydrotechnicznego jest jego wodoszczelność i trwałość w środowisku wodnym, a nie duża porowatość, nadmiar cementu czy wysokie ciepło hydratacji. To dobre uporządkowanie tych pojęć bardzo ułatwia później rozumienie projektów i specyfikacji technicznych na budowach hydrotechnicznych.