Prawidłowo – igłofiltry zagłębia się w grunt przez wpłukiwanie, czyli za pomocą strumienia wody pod ciśnieniem. W praktyce wygląda to tak, że do rury igłofiltra doprowadza się wodę z agregatu pompowego, a na końcu igłofiltra jest specjalna końcówka z otworami. Strumień wody rozluźnia grunt wokół końcówki, wypłukuje drobne cząstki i dzięki temu rura swobodnie „wpada” w głąb, praktycznie bez użycia siły udarowej. To jest standardowa technologia przy odwadnianiu wykopów w gruntach niespoistych, np. piaski, pospółki, żwiry drobne. Moim zdaniem to jedno z bardziej eleganckich rozwiązań w hydrotechnice i melioracji, bo łączy prostą zasadę fizyczną z dużą skutecznością na budowie. Wpłukiwanie minimalizuje ryzyko uszkodzenia samego igłofiltra, nie deformuje rury, nie zacina filtrów szczelinowych i pozwala dokładnie ustawić głębokość roboczą – zwykle poniżej poziomu dna wykopu, zgodnie z projektem odwodnienia. W dobrych praktykach wykonawczych zwraca się uwagę, żeby ciśnienie i wydajność wody dobrać do rodzaju gruntu: za duże ciśnienie może nadmiernie rozluźnić podłoże i spowodować lokalne rozmycia, a za małe sprawi, że igłofiltr będzie „stał” w miejscu. Przy prawidłowym wpłukiwaniu kontroluje się też pionowość ustawienia, rozstaw między igłofiltrami i szczelność całego kolektora, bo od tego zależy skuteczność obniżenia zwierciadła wody gruntowej. W robotach hydrotechnicznych, przy wykopach pod przepusty, małe pompownie czy umocnienia brzegowe, właśnie taka metoda jest traktowana jako podstawowy, zalecany sposób montażu igłofiltrów, opisany w instrukcjach producentów zestawów igłofiltrowych i zaleceniach technologicznych firm wykonawczych.
W pytaniu o zagłębianie igłofiltrów łatwo dać się zwieść skojarzeniom z klasycznymi robotami palowymi czy ziemnymi. Młot, kafar, szpadel – to narzędzia, które intuicyjnie kojarzą się z „wbijaniem czegoś w grunt”. I tu właśnie pojawia się typowy błąd myślowy: przenoszenie metod z pali, grodzic czy słupów na elementy delikatne, jakimi są igłofiltry. Igłofiltr to cienkościenna rura z częścią filtracyjną na dole, często z drobnymi szczelinami lub perforacją i obsypką filtracyjną. Uderzenia młotem lub praca kafara mogłyby łatwo odkształcić rurę, zgnieść strefę filtracyjną, pozamykać szczeliny i w efekcie praktycznie zniszczyć jej zdolność do poboru wody. Dlatego w dobrej praktyce wykonawczej nie stosuje się metod udarowych przy montażu igłofiltrów. Wbijanie kafarem jest poprawne przy stalowych grodzicach, palach rurowych czy innych elementach konstrukcyjnych, gdzie rura ma dużą sztywność i jest zaprojektowana na przyjmowanie uderzeń. Igłofiltr to zupełnie inna „liga” – jego zadaniem jest filtracja, nie przenoszenie obciążeń konstrukcyjnych. Wkoprywanie szpadlem to z kolei przełożenie logiki zwykłego wykopu na system odwodnienia. Ręczne kopanie pod każdy igłofiltr byłoby nie tylko skrajnie nieefektywne, ale też technicznie błędne: naruszałoby strukturę gruntu, powodowało lokalne rozluźnienia, a przede wszystkim nie zapewniało dobrego kontaktu filtra z ośrodkiem gruntowym. Igłofiltr powinien „usiąść” w naturalnie zagęszczonym gruncie, rozluźnionym tylko lokalnie przez wodę przy wpłukiwaniu, tak żeby strefa filtracyjna pracowała równomiernie. W praktyce hydrotechnicznej i melioracyjnej przyjmuje się zasadę, że elementy odwodnieniowe montuje się metodami mało inwazyjnymi, bez dużych sił dynamicznych. Woda pod ciśnieniem spełnia tu podwójną rolę: jest narzędziem montażu i jednocześnie medium roboczym całego systemu. Gdy próbuje się stosować młoty, kafary czy zwykłe kopanie, kończy się to zwykle nieszczelnym układem igłofiltrów, słabą wydajnością pompowania oraz problemami z utrzymaniem stateczności skarp wykopu. Moim zdaniem warto zapamiętać prostą zasadę: jeśli element jest cienki, perforowany i ma filtrować wodę, to go nie „tłuczemy”, tylko montujemy hydraulicznie – właśnie przez wpłukiwanie.