Prawidłowo – obmiar robót budowlanych wykonuje się na podstawie pomiarów z natury, czyli rzeczywistych wymiarów wykonanych robót w terenie. Projekt, kosztorys czy inne dokumenty są tylko punktem wyjścia, natomiast rozliczać się trzeba z tego, co faktycznie zostało zrobione. W praktyce oznacza to, że po zakończeniu danego etapu robót technik lub inżynier idzie w teren z łatą, taśmą, dalmierzem, czasem z niwelatorem czy GPS-em i mierzy długości, powierzchnie, kubatury: np. faktyczną długość odcinka rowu, objętość wykopu, grubość warstwy umocnienia, powierzchnię umocnionej skarpy. Na podstawie tych pomiarów sporządza się tzw. przedmiar powykonawczy lub obmiar, który jest podstawą do rozliczeń z wykonawcą, zgodnie z zasadami KNR, KNNR czy innych katalogów norm. Moim zdaniem to jedna z ważniejszych umiejętności w praktyce – umieć porównać to, co jest na rysunku projektowym, z tym, co faktycznie wyszło w terenie, uwzględniając np. odchyłki wymiarów, konieczne roboty dodatkowe, zmiany dokumentacji. Dobre praktyki mówią też, żeby obmiar dokumentować: szkicami polowymi, podpisami stron, datami, a przy większych inwestycjach – protokołami obmiarowymi. W robotach hydrotechnicznych czy regulacyjnych, gdzie teren jest nierówny, a profil koryta potoku zmienia się nawet po większym wezbraniu, pomiary z natury są wręcz kluczowe, bo tylko one pokazują realny zakres robót, a nie to, co „miało być” w projekcie. Dlatego w każdym porządnym przedsiębiorstwie budowlanym obmiar traktuje się jako czynność terenową, opartą na wiarygodnych pomiarach geodezyjnych i prostych pomiarach liniowych.
W obmiarze robót budowlanych bardzo łatwo pomylić dokumenty planistyczne i rozliczeniowe z faktycznym źródłem danych. Częsty błąd polega na tym, że ktoś myśli, iż skoro jest projekt budowlany, to wystarczy z niego „ściągnąć” ilości robót. Projekt pokazuje założony, docelowy kształt obiektu i orientacyjne ilości, ale w praktyce teren prawie nigdy nie jest idealny, pojawiają się kolizje, zmiany gruntowe, korekty przebiegu czy nachylenia skarp. Dlatego projekt budowlany jest podstawą do szacowania i planowania, ale nie do właściwego obmiaru rozliczeniowego. Podobnie protokół odbioru robót wydaje się dokumentem bardzo ważnym, jednak on tylko potwierdza, że roboty zostały wykonane zgodnie z umową i zaakceptowane przez inspektora nadzoru czy inwestora. Sam protokół nie zawiera zwykle szczegółowych pomiarów – one są wykonane wcześniej, w ramach obmiaru, i dopiero potem streszczone w protokole. Opieranie obmiaru na samym protokole to odwrócenie kolejności: najpierw trzeba zmierzyć, policzyć i udokumentować, a dopiero później potwierdzić odbiór. Założenia wyjściowe do obliczeń to jeszcze inna historia. Służą one projektantowi do obliczeń statycznych, hydraulicznych czy konstrukcyjnych, np. przyjmowane spadki, klasy betonu, przewidywane głębokości wykopu. To są dane teoretyczne, nie wynik pomiaru terenowego. Bazowanie na nich przy obmiarze prowadzi do typowego błędu: rozlicza się „to, co miało być”, a nie „to, co jest”. Z mojego doświadczenia wynika, że właśnie takie myślenie stoi za wieloma sporami na budowie. Dobre praktyki branżowe i przepisy kosztorysowania jasno wskazują, że obmiar musi wynikać z realnych pomiarów w terenie, często z udziałem geodety, a dokumenty projektowe, protokoły i założenia są tylko tłem i pomocą, a nie źródłem danych liczbowych do rozliczenia robót.