Wybór wymiarów z profilu podłużnego i przekrojów poprzecznych cieku jako podstawy do odmulenia to dokładnie to, co stosuje się w praktyce hydrotechnicznej. Odmulenie koryta nie robi się „na oko” ani według bieżącej sytuacji wody, tylko według zaprojektowanego kształtu koryta, który jest pokazany właśnie na dokumentacji geodezyjno–projektowej. Profil podłużny określa spadek dna, rzędne charakterystyczne, miejsca załamań, progi, przepusty, jazy itd. Przekroje poprzeczne pokazują szerokość koryta, głębokość, nachylenie skarp, ewentualne umocnienia. Dopiero porównanie stanu istniejącego z tym, co jest na rysunkach, pozwala prawidłowo wyznaczyć, gdzie i ile namułu trzeba usunąć, żeby przywrócić projektowaną geometrię cieku. W praktyce wygląda to tak, że geodeta wykonuje pomiary aktualnego dna i skarp, a następnie porównuje je z projektem. Na tej podstawie brygady odmulające wiedzą, do jakiej rzędnej mają wybierać urobek i jak zachować spadek podłużny, żeby nie tworzyć lokalnych zagłębień ani progów. Moim zdaniem to jest kluczowe, bo źle odmulony odcinek potrafi później powodować lokalne podtopienia albo przyspieszoną erozję dna. Dobre praktyki branżowe i wymagania formalne (np. w dokumentacjach technicznych do pozwoleń wodnoprawnych) zawsze opierają się na rozwiązaniach projektowych, a te są właśnie przedstawione w formie profilu podłużnego i przekrojów poprzecznych. Dzięki temu zachowuje się wymaganą przepustowość hydrauliczna cieku, odpowiednią prędkość przepływu, a także stabilność skarp i dna. W dodatku takie podejście ułatwia obmiar robót i rozliczenie inwestycji, bo wszystko da się policzyć z rysunków i pomiarów geodezyjnych – a nie z jakichś „szacunków w terenie”. To jest po prostu profesjonalne podejście do robót regulacyjnych i utrzymaniowych na ciekach.
Przy odmulaniu koryta cieku bardzo łatwo wpaść w pułapkę myślenia, że wystarczy obserwować wodę albo oprzeć się na jakimś jednym wskaźniku z terenu. Wskazania wodowskazu kuszą, bo wydaje się, że jak poziom wody jest wysoki albo zmienny, to trzeba od razu pogłębiać koryto. Tymczasem wodowskaz pokazuje stan wody, a nie geometrię dna. Wysoki stan może wynikać z piętrzenia na jazie, zatoru poniżej, cofki z innego obiektu, a nie z zamulenia akurat tego odcinka. Gdyby opierać roboty tylko na wodowskazie, można by łatwo przeodmulić koryto i rozregulować warunki przepływu. Podobnie objętość urobku do pozyskania brzmi jak konkret, ale to jest raczej parametr do rozliczeń niż do projektowania zakresu robót. Najpierw trzeba wiedzieć, jaki kształt koryta chcemy uzyskać – czyli mieć odniesienie do profili i przekrojów – a dopiero potem z tego wynika objętość urobku. Odwracanie tej logiki jest typowym błędem: „mamy wykopać X metrów sześciennych”, więc kopie się, gdzie popadnie, bez kontroli nad geometrią dna i skarp. To może prowadzić do nadmiernego pogłębienia, rozluźnienia gruntu, a nawet destabilizacji umocnień. Wyniki badań wielkości przepływającej wody są bardzo ważne na etapie projektowania regulacji cieku, do obliczeń hydraulicznych, doboru przekroju, sprawdzenia przepustowości na przepływy miarodajne i kontrolne. Ale same wartości przepływu nie mówią wykonawcy, gdzie dokładnie ma zdjąć namuł i do jakiej rzędnej. One są tłem obliczeniowym, nie instrukcją wykonawczą. Typowy błąd polega na tym, że ktoś utożsamia obliczenia przepływu z wytycznymi terenowymi i zapomina, że przełożeniem tych obliczeń na praktykę są właśnie rysunki: profil podłużny i przekroje. W robotach regulacyjnych i utrzymaniowych kluczowe jest oparcie się na dokumentacji geodezyjno–projektowej. To ona zapewnia, że koryto po odmuleniu będzie miało projektowany spadek, szerokość i głębokość, a przepustowość będzie zgodna z założeniami. Oparcie się wyłącznie na wodowskazie, objętości urobku czy samych przepływach to podejście fragmentaryczne – ignoruje geometrię cieku, która w praktyce decyduje o tym, czy ciek będzie działał poprawnie hydraulicznie i bezpiecznie dla otoczenia.