Prawidłowo – przy zabudowie wyrwy w skarpie cieku najważniejsze jest odtworzenie pierwotnego kształtu i stateczności skarpy, a dopiero potem jej trwałe zabezpieczenie. Dowóz brakującego materiału ziemnego, jego warstwowe wbudowanie i dokładne zagęszczenie to klasyczna, zgodna z dobrą praktyką hydrotechniczną procedura. Chodzi o to, żeby przywrócić geometrię skarpy (spadek, wysokość, linię brzegu) oraz zapewnić odpowiednią nośność i stateczność gruntu. Zagęszczanie prowadzi się zwykle warstwami po 20–30 cm, przy użyciu zagęszczarek płytowych lub walców, tak żeby grunt nie osiadał później nierównomiernie. Kluczowe jest też wykonanie ubezpieczenia, czyli trwałego umocnienia skarpy i ewentualnie dna w strefie wyrwy. W praktyce stosuje się narzuty kamienne, kosze gabionowe, materace gabionowe, faszynę, geokraty, a w spokojniejszych ciekach darniowanie lub płytkie umocnienia betonowe. Dobór rozwiązania zależy od prędkości przepływu, wysokości skarpy i rodzaju gruntu. Z mojego doświadczenia, jeśli po powodzi wyrwę tylko zasypie się luźnym gruntem, bez porządnego zagęszczenia i umocnienia, to pierwsza większa fala zrobi tę samą dziurę jeszcze szybciej. Dlatego standardem jest połączenie robót ziemnych z zabezpieczeniem przeciwerozyjnym, tak żeby skarpa nie była ponownie podmywana ani od strony wody, ani od góry przez spływ powierzchniowy. W wielu instrukcjach utrzymania cieków i wałów przeciwpowodziowych wyraźnie podkreśla się, że naprawy wyrw muszą przywracać zarówno kształt, jak i odporność brzegu na działanie wody, a nie tylko „załatać” ubytek.
Przy naprawie wyrwy w skarpie cieku naturalnego po przejściu fali powodziowej najczęstszy błąd polega na traktowaniu tego miejsca jak zwykłego ubytku ziemi, który „jakoś się sam ustabilizuje” albo można go wykorzystać do zmiany przekroju rzeki. Takie podejście jest mylące, bo wyrwa powstaje zwykle w miejscu, gdzie nastąpiła lokalna koncentracja przepływu, silna erozja brzegowa lub uszkodzenie istniejących umocnień. Jeśli zostawi się ją bez ingerencji, licząc na samoistne zasypanie, to w praktyce przy kolejnych wezbraniach następuje dalsze rozmywanie skarpy, cofanie się wyrwy w głąb lądu i potencjalne podcięcie terenów przyległych, dróg, a nawet wałów przeciwpowodziowych. Samoczynne „zabliźnienie” jest bardzo niepewne, zwłaszcza przy większych prędkościach przepływu. Drugi typowy błąd myślowy to pomysł, żeby w miejscu wyrwy poszerzyć koryto poprzez rozkopanie przeciwległej skarpy. Intuicyjnie wydaje się, że większy przekrój to mniejsze prędkości, a więc mniejsze zagrożenie. W rzeczywistości takie lokalne, niesymetryczne poszerzenie może rozregulować hydraulikę cieku: zmienia się linia nurtu, tworzą się zawirowania, nierównomierne rozkłady prędkości, a w efekcie pojawiają się nowe strefy erozji, często właśnie w sąsiedztwie świeżo naruszonej skarpy. Dodatkowo nie jest to już prosta naprawa awaryjna, tylko ingerencja regulacyjna w koryto, która wymaga odrębnych obliczeń, projektów i zwykle decyzji administracyjnych. Zawężenie koryta w rejonie wyrwy to z kolei prosta droga do zwiększenia prędkości przepływu i spiętrzenia zwierciadła wody. Z punktu widzenia ochrony przeciwpowodziowej jest to działanie skrajnie ryzykowne – powoduje większe obciążenie brzegów i dna, nasila erozję w dół rzeki i może doprowadzić do powstania nowych wyrw. Często stoi też w sprzeczności z wymaganiami utrzymania przepustowości koryta. Moim zdaniem wszystkie te koncepcje biorą się z myślenia „na skróty”: zamiast przywrócić pierwotny stan skarpy i go wzmocnić, próbuje się wykorzystać uszkodzenie do kształtowania koryta bez pełnej analizy hydraulicznej. Dobre praktyki utrzymania cieków jasno wskazują, że naprawa wyrwy to odtworzenie skarpy z odpowiednio zagęszczonego gruntu i wykonanie trwałego ubezpieczenia przeciwerozyjnego, a nie eksperymenty z lokalnym poszerzaniem czy zwężaniem rzeki.