Strefa niebezpieczna wokół urządzenia do rozdrabniania pozostałości pozrębowych to temat, który na pierwszy rzut oka może wydawać się przesadzony, ale moim zdaniem te przepisy nie wzięły się znikąd i mają naprawdę spore uzasadnienie praktyczne. W praktyce branżowej oraz według obowiązujących przepisów BHP, jeśli producent nie wyznaczył inaczej, przyjmuje się odległość minimum 100 metrów jako strefę niebezpieczną. Wynika to z realnego zagrożenia wyrzutem odłamków, kawałków drewna, kamieni czy nawet fragmentów samego rozdrabniacza podczas pracy pod dużym obciążeniem. Pamiętam, jak na jednym ze szkoleń pokazano film, na którym kawałek konaru poleciał na ponad 80 metrów – to robi wrażenie i pokazuje, że te 100 metrów to nie jest przesada. Standardy branżowe i instrukcje bezpieczeństwa jasno mówią, żeby w tej strefie nie przebywali ludzie, zwierzęta ani nie parkowało się pojazdów. W praktyce w lasach czy na zrębach rzadko zdarza się, żeby ktokolwiek lekceważył ten przepis – po prostu ryzyko jest zbyt duże. Warto dodać, że w niektórych sytuacjach, na przykład gdy teren jest pagórkowaty albo sąsiadują z nim tereny zurbanizowane, ta strefa powinna być nawet większa lub urządzenie powinno mieć dodatkowe zabezpieczenia. Takie podejście wynika z potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim osobom przebywającym w pobliżu, więc 100 metrów należy traktować jako absolutne minimum, jeśli producent nie zaleci inaczej.
Często można spotkać się z przekonaniem, że strefa niebezpieczna wokół rozdrabniacza pozostałości pozrębowych może być mniejsza – niektórzy wskazują 20 czy 50 metrów. Wynika to często z obserwacji, że większość odłamków czy wyrzucanych fragmentów nie dolatuje aż tak daleko, szczególnie w sprzyjających warunkach – na przykład gdy pracujemy w młodniku czy na miękkim podłożu. Jednak takie założenie jest bardzo ryzykowne, bo urządzenia rozdrabniające, szczególnie te większe, mogą wyrzucić nie tylko drewno czy kamienie, ale nawet metalowe elementy, jeśli trafią na coś twardego. Przepisy i dobre praktyki opierają się nie na codziennych sytuacjach, ale na analizie potencjalnych najgroźniejszych wypadków – a takie się niestety zdarzały i nadal zdarzają. Strefa 20 czy 50 metrów to zdecydowanie za mało, żeby zagwarantować bezpieczeństwo – nawet jeśli przez 99% czasu nic się nie wydarzy, pozostaje to 1% ryzyka, gdzie siła wyrzutu może być na tyle duża, że odłamek poleci dużo dalej. Zdarzało się, że fragmenty drewna trafiały w pojazdy czy ludzi oddalonych nawet o kilkadziesiąt metrów więcej niż się spodziewano. Stosowanie zbyt małej strefy grozi nie tylko konsekwencjami prawnymi, ale przede wszystkim realnym zagrożeniem życia i zdrowia. Z kolei 200 metrów to już spora przesada – taka odległość stosowana jest raczej w przypadku wyjątkowo dużych, przemysłowych urządzeń lub w niestandardowych sytuacjach, gdzie teren jest wyjątkowo otwarty i nie ma żadnych naturalnych przeszkód. Moim zdaniem najczęstszy błąd to właśnie kierowanie się intuicją zamiast twardymi przepisami i doświadczeniem branżowym. 100 metrów to nie przypadkowa wartość, a efekt wielu analiz i niestety historii groźnych wypadków. Warto o tym pamiętać, bo bezpieczeństwo w pracy z maszynami zawsze musi być na pierwszym miejscu.