Dobrze, że zwróciłeś uwagę na wilgotność 25–30%. To jest naprawdę kluczowy zakres, jeśli chodzi o parzenie drewna bukowego. Z mojego doświadczenia, buk na tym etapie jest jeszcze elastyczny, a jednocześnie nie zawiera już tyle wody, żeby podczas procesu pojawiały się niepotrzebne odkształcenia czy pęknięcia. Fachowcy w tartakach wiedzą, że właśnie w tej wilgotności parzenie przebiega najwydajniej – drewno łatwiej się uplastycznia, włókna są bardziej podatne na wyginanie i nie dochodzi do nadmiernego wycieku soków. To jest zgodne z praktyką opisaną w branżowych normach, np. PN-D-95000:1990, które zalecają, żeby drewno parzyć, gdy straci część wilgoci, ale nie jest jeszcze wysuszone na tzw. wiór. Po parzeniu w tym przedziale wilgotności drewno zachowuje swoje właściwości mechaniczne i można je precyzyjnie obrabiać – czy to podczas gięcia, czy rozkroju. W praktyce stolarskiej często się mówi, że parzenie mokrego drewna daje lepszy efekt, natomiast zbyt mokre drewno jest wręcz nie do opanowania – pojawiają się przebarwienia, a czasem nawet wykwity pleśni. Poza tym wilgotność 25-30% gwarantuje, że proces parzenia przebiega równomiernie, a efekty – takie jak podatność na formowanie – są przewidywalne i powtarzalne. To po prostu sprawdzony standard w pracy z bukiem, zwłaszcza jeśli chcemy uzyskać najwyższą jakość gotowego elementu.
Wiele osób myśli, że parzenie drewna można wykonywać praktycznie na każdym etapie wilgotności, ale to niestety nie działa tak prosto. Gdy drewno bukowe ma wilgotność 8–10%, to jest już praktycznie wysezonowane i wyschnięte, przez co włókna stają się sztywne, a sam proces parzenia traci sens – drewno nie zmięknie odpowiednio i łatwo je zniszczyć lub popęka. Parzenie w tak niskiej wilgotności to trochę jak gotowanie sucharu – efekt mizerny, praktycznie niewykonalny w codziennej stolarce. Z kolei przy wilgotności 15–20% drewno jest już częściowo wysuszone, ale dalej zbyt twarde, żeby poddać się skutecznemu uplastycznianiu. Można próbować, ale efekty są mocno nieprzewidywalne i często kończy się to stratą materiału. Największym jednak nieporozumieniem jest zakładanie, że drewno do parzenia powinno mieć wilgotność na poziomie 50–100%. Taki surowiec jest zwykle świeżo ścięty, bardzo mokry, często wręcz ociekający wodą. Co ciekawe, w tej fazie drewno nie tylko jest za ciężkie do obróbki, ale i bardzo podatne na szybkie uszkodzenia – włókna mogą się rozrywać, pojawia się sinizna, a woda podczas parzenia powoduje wymywanie cennych związków i niekontrolowane pęcznienie. To są typowe błędy myślowe: ktoś zakłada, że im więcej wody, tym łatwiej będzie uplastycznić drewno, tymczasem w stolarstwie przemysłowym od dawna się tego unika, bo efektem są deformacje i kiepska jakość powierzchni. Dobre praktyki zawsze zalecają parzyć drewno po wstępnym podsuszeniu, właśnie na poziomie wilgotności 25–30%. Taka wiedza to podstawa, jeśli chce się uzyskać naprawdę dobry efekt w procesie gięcia czy dalszej obróbki bukowego drewna.