To, że minimalna widoczność światła sygnalizatora na przejeździe kolejowo-drogowym powinna wynosić co najmniej 100 metrów przy słonecznej pogodzie, wynika bezpośrednio z przepisów dotyczących bezpieczeństwa ruchu drogowego. Przepisy te mają na celu zapewnić kierowcom odpowiednio dużo czasu na zauważenie sygnału i podjęcie decyzji o zatrzymaniu pojazdu przed torami. W praktyce, 100 metrów to dystans, który pozwala nawet ciężarówce jadącej z dozwoloną prędkością skutecznie wyhamować przed zamkniętym przejazdem. Jeżeli światło byłoby widoczne z mniejszej odległości, np. tylko 50 metrów, kierowca mógłby po prostu nie zdążyć zahamować, szczególnie przy złych warunkach drogowych. Takie wytyczne obowiązują także w wielu krajach Unii Europejskiej – uważane są za podstawę dobrych praktyk inżynieryjnych w projektowaniu przejazdów. Z mojego doświadczenia wynika, że 100 metrów to granica, którą większość osób i tak ocenia na oko jako „daleko”, jednak w rzeczywistości daje to realny margines bezpieczeństwa. Oprócz tego warto pamiętać, że widoczność sygnalizatora jest sprawdzana podczas odbiorów technicznych i regularnych przeglądów, a jej niedotrzymanie może być podstawą do unieruchomienia przejazdu. Bezpieczeństwo najważniejsze, a te 100 metrów naprawdę robi różnicę.
Wybierając inną odpowiedź niż 100 metrów przy słonecznej pogodzie, warto zastanowić się, jak w praktyce wygląda zatrzymywanie się pojazdu w pobliżu przejazdu kolejowego. Pomysł, że 50 metrów wystarcza, jest dość częsty, bo wydaje się, że to już spora odległość. Jednak w warunkach rzeczywistego ruchu – zwłaszcza przy większych prędkościach – może być zdecydowanie za mała, zwłaszcza dla cięższych pojazdów. Z drugiej strony, odpowiedzi sugerujące aż 150 albo 250 metrów przy różnych warunkach pogodowych są pewnym przeszacowaniem. Oczywiście, im lepsza widoczność, tym bezpieczniej, ale projektanci infrastruktury kolejowo-drogowej muszą znaleźć rozsądny kompromis między bezpieczeństwem a realiami technicznymi i kosztami. W praktyce nie buduje się przejazdów tak, żeby sygnalizatory były widoczne na 250 metrów – to byłoby często niemożliwe przy istniejącej zabudowie, drzewach czy ukształtowaniu terenu. Warto też rozumieć, że przepisy skupiają się na pogodzie słonecznej, bo to ona jest wyznacznikiem minimalnej widoczności technicznej – w deszczu czy mgle każda sygnalizacja jest mniej wyraźna, ale wymóg ustawowy pozostaje ten sam. Z mojego punktu widzenia, wiele błędnych założeń bierze się z myślenia „im więcej, tym lepiej”, jednak w przypadku infrastruktury liczy się przede wszystkim dostosowanie do przepisów technicznych, realnych możliwości i zachowań kierowców. Warto zwrócić uwagę, że zarówno zbyt niska, jak i zbyt wysoka wartość może prowadzić do złudnego poczucia bezpieczeństwa lub nierealnych oczekiwań wobec infrastruktury. Właśnie dlatego ustawodawca wybrał 100 metrów przy słonecznej pogodzie jako wartość minimalną – i taki standard obowiązuje w Polsce oraz wielu innych krajach. To kompromis między bezpieczeństwem a realiami projektowymi.