Dokładnie takie wyłączniki jak 1 i 3 nie powinny być dalej eksploatowane, bo nie spełniają podstawowych wymagań bezpieczeństwa określonych dla wyłączników różnicowoprądowych. W przypadku wyłącznika nr 1 już sama informacja o braku działania przycisku TEST dyskwalifikuje ten aparat – to jest absolutny must have w każdej kontroli eksploatacyjnej. Jeśli test nie działa, nie mamy żadnej pewności, że wyłącznik zadziała przy realnym zagrożeniu porażeniem prądem. Poza tym prąd różnicowy zadziałania (Iw) dla tej sztuki wynosi 315 mA, a prąd znamionowy to 300 mA – mógłby jeszcze przejść, ale czas zadziałania (tw = 252 ms) jest już mocno na granicy – dla ochrony przeciwporażeniowej lepiej, jak ten czas jest jak najkrótszy. Dodatkowo wyłącznik 3 ma Iw wyższy od IΔn (47 mA vs. 30 mA), co świadczy o zbyt wysokim progu zadziałania. To nie są warunki dopuszczalne zgodnie z normami, takimi jak PN-EN 61008 czy 61009. Z mojej praktyki wynika, że takie wyłączniki stanowią po prostu zagrożenie dla ludzi i sprzętu. W automatyce przemysłowej, gdzie niezawodność detekcji prądu upływu jest kluczowa, nie ma miejsca na półśrodki. W praktyce, jeśli choć jeden z parametrów (przycisk TEST, Iw, tw) odbiega od normy, należy niezwłocznie wymienić wyłącznik. Warto pamiętać, że użytkowanie niesprawnych różnicówek to nie tylko ryzyko dla życia, ale i odpowiedzialność prawna. Zawsze lepiej dmuchać na zimne – bezpieczeństwo to podstawa każdego układu automatyki.
Analizując błędne odpowiedzi, widać, że często myli się pojęcia i nie do końca rozumie, które parametry są naprawdę krytyczne dla dalszej eksploatacji wyłączników różnicowoprądowych. W praktyce najważniejsze jest, żeby wyłącznik zadziałał poprawnie podczas testu, miał zmierzony prąd zadziałania mieszczący się w dopuszczalnym zakresie (czyli nie wyższy niż +50% od wartości znamionowej) i czas zadziałania nie przekraczał maksymalnych wartości określonych normą (najczęściej 200 ms dla prądu dwukrotnie wyższego od IΔn). W tabeli tylko wyłącznik nr 1 nie zadziałał przy użyciu przycisku TEST, co z miejsca go dyskwalifikuje – to oznacza, że w razie awarii nie zareaguje, a to przecież jego podstawowa funkcja. Wyłącznik nr 3 natomiast ma wyraźnie za wysoki zmierzony prąd zadziałania (47 mA przy IΔn równym 30 mA), co sprawia, że ochrona przed porażeniem jest iluzoryczna – urządzenie może nie zadziałać wtedy, gdy powinno. Pozostałe wyłączniki, wskazywane w błędnych odpowiedziach, jak 2, 4, 5 czy 6, mimo że mają niewielkie odchylenia w parametrach, wciąż mieszczą się w granicach uznawanych za bezpieczne według standardów, takich jak PN-EN 61008 czy 61009. Przykładowo wyłącznik 5 ma Iw równe 22 mA, czyli nawet poniżej wartości znamionowej, a czas zadziałania jest bardzo dobry (25 ms). To nie jest wada, a raczej zaleta – szybciej chroni ludzi i instalację. Częsty błąd polega na tym, że patrzy się tylko na pojedyncze parametry, nie analizując ich całościowo względem norm i zasad eksploatacji. W praktyce, jeśli wyłącznik przechodzi test, ma Iw i tw w dopuszczalnym zakresie, spokojnie może być dalej użytkowany. Przekroczenie któregoś z krytycznych parametrów, zwłaszcza testu lub zbyt późna reakcja, to jednak powód do natychmiastowej wymiany, nawet jeśli pozostałe liczby wyglądają dobrze na papierze. Warto patrzeć na bezpieczeństwo całościowo, a nie wybiórczo.