Prawidłowo wskazana została „powódź”, bo dokładnie tak w języku technicznym i prawnym nazywa się czasowe pokrycie przez wodę terenu, który normalnie jest suchy. Definicja z pytania jest w zasadzie zbieżna z tą, którą znajdziesz w Prawie wodnym: powódź to wezbranie wód powodujące zalanie terenów poza korytem cieku lub normalną linią brzegową zbiornika. Kluczowe są tu dwie rzeczy: po pierwsze – zjawisko jest czasowe, po drugie – dotyczy wód powierzchniowych (rzeki, kanały, zbiorniki, morze), a nie np. przepełnionej kanalizacji deszczowej. W praktyce zawodowej w gospodarce wodnej rozróżnienie tego pojęcia ma duże znaczenie. Od tego zależy projektowanie wałów przeciwpowodziowych, przepustów, jazów, polderów zalewowych czy suchych zbiorników przeciwpowodziowych. Projektant, robiąc obliczenia hydrologiczne (np. dla przepływu o prawdopodobieństwie 1%, tzw. woda stuletnia), musi umieć ocenić, które tereny mogą być okresowo zalane właśnie w wyniku powodzi. W dokumentacjach technicznych, instrukcjach gospodarowania wodą, a także w planach zarządzania ryzykiem powodziowym zawsze używa się terminu „powódź”, a nie „podtopienie” czy „wezbranie”, bo tylko „powódź” odnosi się do tak szeroko rozumianego zjawiska wraz z jego skutkami przestrzennymi. Moim zdaniem warto się tej definicji dobrze nauczyć, bo później przewija się praktycznie wszędzie: od opisów robót ziemnych na wałach, przez konserwację urządzeń wodnych, aż po procedury bezpieczeństwa i akcje przeciwpowodziowe.
W tym pytaniu łatwo się potknąć, bo wszystkie terminy brzmią podobnie i dotyczą wody, ale w hydrotechnice i w przepisach one mają dość precyzyjne znaczenie. Opis dotyczył sytuacji, gdy woda czasowo zalewa teren, który normalnie jest suchy, przy czym chodzi o wodę z cieków naturalnych, zbiorników, kanałów albo od strony morza. To klasyczna definicja powodzi, a nie innych zjawisk. Susza to zjawisko dokładnie odwrotne – jest to długotrwały niedobór wody, czy to w glebie, czy w ciekach, powodujący problemy w rolnictwie, leśnictwie, a nawet w zaopatrzeniu w wodę. Czasem ktoś myli suszę hydrologiczną z niskimi stanami wód, ale nadal nie ma tam mowy o zalaniu terenów. Więc susza i powódź są jak dwa końce tej samej skali, ale definicyjnie kompletnie różne. Wezbranie to tylko podwyższenie poziomu wody w rzece lub zbiorniku, czyli zjawisko zachodzące w samym korycie. Wezbranie może, ale nie musi, prowadzić do powodzi. Jeśli woda mieści się w korycie i nie wylewa na tereny zalewowe, to mówimy właśnie o wezbraniu, a nie o powodzi. W praktyce w dokumentacjach hydrologicznych zapisuje się np. „wezbranie roztopowe” czy „wezbranie opadowe” i dopiero przy przekroczeniu określonych stanów ostrzegawczych i alarmowych może dojść do powodzi. Podtopienie natomiast to przeważnie lokalne zalanie niewielkiego obszaru, często związane z niewydolnością systemów odwodnienia, złym stanem rowów, zbyt małymi przepustami czy intensywnym deszczem nawalnym. W języku potocznym ludzie mówią, że „mieli powódź w piwnicy”, ale z punktu widzenia prawa wodnego i gospodarki wodnej jest to raczej podtopienie, a nie powódź w rozumieniu definicji. Typowy błąd polega na wrzucaniu do jednego worka każdego zalania terenu. W zawodzie technika wodno-melioracyjnego takie rozróżnienia są kluczowe, bo od nich zależy dobór środków ochrony: inne działania planuje się dla ryzyka powodziowego na dużej rzece, a inne dla problemu lokalnych podtopień od deszczu czy zatorów w kanalizacji.