Poprawnie – dopuszczalna odchyłka grubości brzegosłonów to właśnie ±5,0 cm. Wynika to z tego, że brzegosłony są elementem umacniającym i ochronnym, pracują bezpośrednio w strefie oddziaływania wody, prądu rzecznego, lodu i często także ruchu jednostek pływających. Jeżeli grubość będzie zbyt mała, warstwa ochronna nie będzie w stanie przejąć obciążeń hydraulicznych ani mechanicznych, szybciej dojdzie do rozmyć, wypłukiwania materiału i uszkodzeń konstrukcji brzegowej. Z kolei zbyt duża grubość, większa niż projektowa, to nie tylko niepotrzebnie zużyty materiał i wyższy koszt, ale też ryzyko zmiany geometrii skarpy czy koryta, co wpływa na przepływ wody i warunki hydrauliczne. Dlatego w dokumentacjach technicznych i specyfikacjach wykonania robót hydrotechnicznych przyjmuje się dość rygorystyczne tolerancje, właśnie rzędu kilku centymetrów. Moim zdaniem dobrze to pokazuje, że w budownictwie wodnym nie ma „bylejakości” – tu każdy centymetr może decydować o trwałości umocnienia. W praktyce na budowie sprawdza się grubość brzegosłonów poprzez odkrywki kontrolne, pomiary łata + niwelator lub lokalne sondowanie, porównując wynik z projektem i tą dopuszczalną odchyłką ±5 cm. Jeżeli pomiar wyjdzie poza tolerancję, ekipa musi skorygować ułożenie warstwy – dosypać materiał, miejscowo rozebrać i ułożyć ponownie. Dobre firmy pilnują tego na bieżąco, bo przekroczenie tolerancji to później problemy przy odbiorze robót przez inwestora, a czasem konieczność kosztownych poprawek. W nowoczesnych standardach, także tych stosowanych w gospodarce wodnej, dokładność wykonania takich elementów jak brzegosłony jest traktowana jako kluczowy parametr jakościowy, a nie jakiś drobiazg do „przymknięcia oka”.
W przypadku grubości brzegosłonów pokusa przyjęcia większych odchyłek jest dość typowa, szczególnie u osób, które mają doświadczenie bardziej z robotami ziemnymi masowymi niż z precyzyjnymi robotami hydrotechnicznymi. Intuicyjnie wydaje się, że różnica rzędu 10, 15 czy nawet 20 cm przy grubych warstwach umocnień nie zrobi dużej różnicy. Niestety w praktyce inżynierii wodnej to założenie jest błędne. Brzegosłony pracują w środowisku o silnie zmiennych warunkach hydraulicznych: zmiana poziomu wody, prądy wsteczne, lokalne przyspieszenia przepływu przy załamaniach brzegu, działanie lodu. Projektant dobiera grubość warstwy ochronnej, biorąc pod uwagę średnicę i ciężar ziarna materiału, prędkości przepływu, spadki zwierciadła wody i obciążenia dynamiczne. Tolerancja ±10 cm i większa oznaczałaby w praktyce, że miejscami brzegosłona ma grubość znacznie poniżej obliczeniowej, co obniża współczynnik bezpieczeństwa do poziomu trudnego do zaakceptowania. Z drugiej strony nadmierne przewymiarowanie, rzędu kilkunastu centymetrów, to nie tylko marnowanie materiału, ale też ryzyko zmiany profilu skarpy i koryta, co może zaburzać przepływ, powodować lokalne zawirowania i przyspieszone rozmycia w sąsiednich odcinkach. Typowym błędem myślowym jest tu przenoszenie tolerancji z robót mniej wrażliwych, np. nasypów drogowych, gdzie kilkanaście centymetrów różnicy da się jeszcze skorygować warstwami wierzchnimi. W konstrukcjach wodnych, zwłaszcza przy umocnieniach brzegowych, margines błędu jest dużo mniejszy, bo raz ułożonej brzegosłony zwykle się już nie „reguluje” – ona od razu zaczyna pracować pod wpływem wody. Dlatego dobre praktyki branżowe oraz specyfikacje techniczne zamówień publicznych jasno ograniczają dopuszczalne odchyłki do kilku centymetrów. Przyjęcie tolerancji ±10, ±15 czy ±20 cm oznaczałoby wprost odejście od tych standardów i mogłoby prowadzić do przyspieszonej degradacji umocnień, problemów przy odbiorach oraz większych kosztów napraw w przyszłości. Z mojego doświadczenia wynika, że im wcześniej zrozumie się, dlaczego te kilka centymetrów ma znaczenie, tym łatwiej potem pilnować jakości na budowie i nie traktować tolerancji jako „luźnej sugestii”, tylko jako realne wymaganie techniczne.