Prawidłowa odpowiedź „raz w roku” wynika z przyjętych w gospodarce wodnej zasad utrzymania i eksploatacji budowli regulacyjnych. Chodzi tu o wszystkie obiekty kształtujące koryto cieku: ostrogi, progi, opaski brzegowe, narzuty kamienne, umocnienia faszynowe, małe jazy regulacyjne itp. Roczny przegląd to taki absolutny standard, poniżej którego nie powinno się schodzić, jeśli chcemy mieć realną kontrolę nad stanem technicznym i bezpieczeństwem tych obiektów. W praktyce podczas przeglądu rocznego sprawdza się stan umocnień skarp, podmycia u podstawy konstrukcji, ubytki w narzutach kamiennych, zniszczenia faszyny, deformacje koryta, a także ewentualne szkody po wezbraniach i zlodzeniach. Moim zdaniem roczny cykl wynika też z naturalnego rytmu hydrologicznego – w ciągu roku mamy pełen pakiet zjawisk: niżówki, wezbrania, zamarzanie i odmarzanie, co mocno „testuje” każdą budowlę regulacyjną. Roczne przeglądy pozwalają wcześnie wychwycić początek erozji, kawitacji, rozmyć czy osiadań, zanim dojdzie do awarii i konieczności drogich robót interwencyjnych. Dobre praktyki zarządców wód mówią wprost: minimum raz w roku trzeba przejść całą linię umocnień i obiektów, opisać uszkodzenia, zrobić dokumentację fotograficzną i zaplanować zabiegi utrzymaniowe – od uzupełnienia narzutu, przez naprawę siatek gabionowych, aż po doraźne zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Oczywiście w terenach szczególnie zagrożonych, np. przy intensywnej regulacji rzeki górskiej, robi się dodatkowe oględziny po większych wezbraniach, ale to jest już ponad to roczne minimum, a nie zamiast. Roczny przegląd to taki „przegląd okresowy” w rozumieniu eksploatacji – gwarantuje, że obiekty zachowują swoją funkcję regulacyjną i nie stwarzają niepotrzebnego ryzyka dla ludzi i infrastruktury.
Wątpliwości przy tym pytaniu zwykle biorą się z intuicji, że skoro budowle regulacyjne z natury są masywne i „mało się z nimi dzieje”, to można je oglądać rzadziej. To jest dość typowe myślenie: skoro koryto wygląda stabilnie, a narzut kamienny leży na swoim miejscu, to może wystarczy wpaść tam raz na kilka lat albo tylko wtedy, gdy wystąpi jakaś większa powódź. Problem w tym, że procesy korytowe i erozyjne działają powoli, ale za to cały czas. Podmycie u podstawy ostrogi, wypłukanie spoin między głazami, rozluźnienie siatki gabionowej czy wygnicie faszyny zaczyna się od drobnych, mało widocznych zmian, które dopiero po roku–dwóch dają efekt w postaci większego uszkodzenia. Jeśli ktoś zakłada przeglądy co 2 albo nawet 5 lat, w praktyce oddaje pole naturze – reaguje dopiero wtedy, gdy awaria jest już zaawansowana i kosztowna do usunięcia. Z kolei podejście w stylu „2–3 razy w roku” wydaje się na pierwszy rzut oka bardzo bezpieczne, ale z punktu widzenia standardów utrzymania jest to raczej częstotliwość interwencyjna, stosowana dla obiektów newralgicznych lub po ekstremalnych zjawiskach hydrologicznych, a nie minimalny, obowiązkowy wymóg. Takie bardzo częste przeglądy generują duże koszty organizacyjne i osobowe, a nie zawsze przynoszą proporcjonalne korzyści, jeśli mówimy o typowych budowlach regulacyjnych na zwykłych odcinkach rzek. Dobre praktyki branżowe idą w kierunku: jedno solidne, coroczne oględziny całego odcinka, z dokładną dokumentacją, plus dodatkowe kontrole po większych wezbraniach, zatorach lodowych lub zgłoszeniach od użytkowników terenu. Błędem jest więc albo zbyt optymistyczne wydłużanie odstępów do 2 czy 5 lat, bo wtedy łatwo przeoczyć rozwijające się uszkodzenia, albo traktowanie bardzo częstych przeglądów jako „minimum”, bo to nie odpowiada ani realnym wymaganiom, ani ekonomice utrzymania urządzeń wodnych. Racjonalny kompromis wypracowany w regulacjach i praktyce eksploatacji to właśnie przegląd co najmniej raz w roku, a reszta to już kwestia lokalnych warunków i oceny ryzyka.