Okresowe wyłączanie sprężarki w małych urządzeniach chłodniczych to rozwiązanie, które moim zdaniem jest nie tylko najprostsze, ale też naprawdę ekonomiczne. Wynika to z charakterystyki samej sprężarki i całego układu – w małych systemach, gdzie obciążenia cieplne często się zmieniają, nie ma sensu stosować skomplikowanych automatycznych systemów regulacji wydajności. Zamiast tego, po prostu przełącza się sprężarkę w tryb pracy włącz/wyłącz (ang. on/off) w zależności od zapotrzebowania na chłodzenie. Tak właśnie działa większość lodówek domowych czy małych zamrażarek – gdy temperatura w komorze chłodniczej wzrośnie powyżej zadanej wartości, termostat załącza sprężarkę, a gdy osiągnie wymaganą temperaturę, sprężarka się wyłącza. To rozwiązanie praktycznie nie generuje dodatkowych strat energii i nie wymaga kosztownej automatyki czy modernizacji układu. Z mojego doświadczenia, taka metoda jest też najmniej awaryjna, bo ogranicza liczbę cykli pracy i nie przeciąża sprężarki. Warto wiedzieć, że duże systemy przemysłowe zwykle wymagają bardziej zaawansowanych technik modulacji wydajności, ale w małych urządzeniach to właśnie okresowe wyłączanie sprężarki jest zalecane przez wielu producentów i opisane w branżowych standardach. Oczywiście istotne jest, żeby sprężarka nie była załączana zbyt często (zbyt krótki cykl pracy), bo to może wpływać na jej trwałość, ale przy prawidłowo dobranym termostacie urządzenia domowe świetnie sobie z tym radzą.
Wiele osób zastanawia się, jakie jeszcze są metody regulacji wydajności chłodniczej poza prostym włączaniem i wyłączaniem sprężarki. Jednym z nietrafionych pomysłów jest dodawanie dodatkowej przestrzeni szkodliwej – chodzi tu o powiększenie martwej objętości w sprężarce, co faktycznie zmniejsza jej wydajność, ale jest to zabieg dość skomplikowany konstrukcyjnie i średnio opłacalny w małych urządzeniach. Tego typu rozwiązania można spotkać raczej w dużych sprężarkach przemysłowych, gdzie rzeczywiście ma to sens techniczny i ekonomiczny. Z kolei upust czynnika ze strony tłocznej na ssawną, czyli tzw. bypass, powoduje duże straty energetyczne. W praktyce część sprężonego gazu wraca do strony ssącej, przez co sprężarka wykonuje niepotrzebną pracę – spręża czynnik, który zaraz wróci na początek procesu. Takie marnotrawstwo energii jest nieakceptowalne w nowoczesnych, oszczędnych systemach chłodniczych, zwłaszcza gdy chodzi o małe urządzenia, gdzie liczy się każda kilowatogodzina. Natomiast dławienie czynnika na ssaniu polega na sztucznym obniżeniu ciśnienia po stronie ssącej, co wprawdzie ogranicza wydajność, ale prowadzi do obniżenia efektywności pracy całego układu: spada współczynnik wydajności chłodniczej (COP), wzrasta pobór mocy, a sprężarka narażona jest na niekorzystne warunki pracy, co może skrócić jej żywotność. Moim zdaniem takie rozwiązania są pozostałością starszych technologii i dziś raczej się ich nie stosuje w praktyce – branżowe normy i zalecenia producentów wskazują jasno, że dla małych urządzeń najważniejsza jest prostota i niezawodność. Największym błędem myślowym w tych przypadkach jest próba stosowania rozwiązań typowych dla dużych instalacji do sprzętu o małej mocy lub mylenie celów: regulacja wydajności powinna zawsze iść w parze z efektywnością energetyczną, a nie tylko chwilowym ograniczaniem chłodzenia.