Prawidłowa odpowiedź dotyczy pozycjonowania pacjenta i dokładnie do tego służą centratory laserowe w kabinie aparatu terapeutycznego w radioterapii. Te lasery wyświetlają na ciele pacjenta cienkie, jasne linie – najczęściej w trzech płaszczyznach: czołowej, strzałkowej i poprzecznej. Dzięki temu zespół techników może ustawić pacjenta tak, aby jego ciało było zgodne z układem współrzędnych użytym w planie leczenia. Mówiąc prościej: to, co zaplanował fizyk medyczny i lekarz w systemie planowania leczenia, musi zostać bardzo precyzyjnie odtworzone na stole terapeutycznym, a lasery są do tego podstawowym narzędziem. W praktyce wygląda to tak, że przed pierwszym napromienianiem, podczas symulacji czy CT planistycznego, na skórze pacjenta zaznacza się tatuaże lub markery. Później, przy każdym kolejnym frakcjonowaniu, te znaczniki ustawia się dokładnie w liniach laserowych. Umożliwia to powtarzalne, milimetrowo dokładne ułożenie pacjenta dzień po dniu, co jest kluczowe, żeby dawka promieniowania trafiała w objętość tarczową, a nie w zdrowe tkanki. Z mojego doświadczenia to właśnie praca z laserami i pozycjonowaniem odróżnia radioterapię „na oko” od nowoczesnej, obrazowo prowadzonej terapii zgodnej z wytycznymi ESTRO czy IAEA. Dobre praktyki mówią, że lasery muszą być regularnie kontrolowane (tzw. QA – quality assurance), ich położenie kalibruje się względem izocentrum aparatu, a personel powinien unikać „kombinowania” i zawsze bazować na jasno zdefiniowanych punktach odniesienia. Współcześnie, nawet przy technikach takich jak IMRT czy VMAT, gdzie geometria wiązek jest bardzo złożona, podstawą nadal pozostaje poprawne ustawienie pacjenta względem laserów, a dopiero potem korekta obrazowa (IGRT) na podstawie CBCT lub zdjęć portowych.
Centratory laserowe w kabinie aparatu terapeutycznego często bywają mylone z różnego typu „gadżetami pomocniczymi”, ale ich rola jest dość precyzyjna i wąska: służą do geometrycznego pozycjonowania pacjenta, a nie do mierzenia odległości, oświetlania czy lokalizowania samej zmiany nowotworowej. Warto to sobie dobrze poukładać, bo w praktyce klinicznej takie nieporozumienia potrafią prowadzić do złych nawyków. Pomysł, że lasery „odmierzają odległość”, wynika zwykle z tego, że ktoś widzi linie na ścianach i myśli jak o dalmierzu laserowym. W radioterapii jest inaczej: lasery nie podają nam wartości w centymetrach, one tylko wyznaczają płaszczyzny odniesienia zgodne z izocentrum i układem współrzędnych aparatu. Odległość od źródła promieniowania do skóry (SSD) czy do izocentrum (SAD) mierzy się innymi narzędziami, np. wskaźnikami mechanicznymi, miarkami, ewentualnie weryfikuje obrazowo. Kolejne nieporozumienie to traktowanie laserów jak zwykłego oświetlenia kabiny. Jasne, one dają światło, ale to światło jest bardzo wąskie, liniowe i techniczne, absolutnie nie służy do komfortowego oświetlenia pacjenta czy pomieszczenia. Do tego są normalne lampy sufitowe, o regulowanej jasności, często przygaszane w trakcie napromieniania. Jeszcze bardziej mylące jest przekonanie, że lasery „ustalają położenie zmiany nowotworowej”. Zmiana nowotworowa jest lokalizowana na badaniach obrazowych – TK, MR, PET – a potem lekarz i fizyk zaznaczają ją w systemie planowania leczenia jako GTV/CTV/PTV. Lasery nie widzą guza, one tylko pomagają nam ustawić pacjenta tak, żeby ta zaplanowana objętość znalazła się we właściwym miejscu względem wiązki. Dodatkowo, w nowoczesnej radioterapii precyzja jest dopiero domykana przez obrazowanie przy aparacie (IGRT), np. CBCT, a lasery są pierwszym, bazowym krokiem ustawienia. Typowy błąd myślowy polega więc na „przypisywaniu” laserom zbyt wielu funkcji: mierzenia, diagnozowania czy rozświetlania, podczas gdy ich zadanie jest jedno – zapewnić powtarzalne, geometrycznie poprawne ułożenie pacjenta zgodne z planem leczenia.