Prawidłowo – w scyntygrafii kośćca tzw. „ogniska gorące” oznaczają miejsca zwiększonego gromadzenia znacznika radiofarmaceutycznego, najczęściej fosfonianu znakowanego technetem-99m (np. 99mTc-MDP). Gammakamera rejestruje promieniowanie gamma emitowane z organizmu, więc tam, gdzie komórek kostnych jest aktywnych więcej, gdzie jest wzmożony metabolizm kostny i przebudowa kości, tam radiofarmaceutyk odkłada się intensywniej. Na obrazie widzimy to jako jaśniejsze, wyraźnie odcinające się punkty lub obszary – właśnie „hot spots”. Moim zdaniem istotne jest, żeby od razu kojarzyć: gorące ognisko = wzmożona aktywność kostna, a nie „dziura” czy brak kości. Typowo takie ogniska widzimy w przerzutach osteoblastycznych (np. rak prostaty), w złamaniach (świeżych lub gojących się), w zmianach zapalnych (osteomyelitis), w chorobie Pageta, a nawet w miejscach przeciążenia mechanicznego. W praktyce technik czy lekarz medycyny nuklearnej zawsze ocenia nie tylko samą intensywność, ale też kształt, lokalizację i symetrię ogniska w porównaniu z tłem oraz innymi kośćmi. Standardy opisów zalecają, żeby nie pisać tylko „ognisko gorące”, ale dodać przypuszczalną etiologię, np. „ognisko wzmożonego gromadzenia znacznika o charakterze meta osteoblastycznej” albo „ognisko odpowiadające zmianom pourazowym”. W nowoczesnych pracowniach często łączy się scyntygrafię z SPECT/CT, co pozwala od razu skorelować „gorące” miejsce z dokładną anatomią na tomografii komputerowej. W codziennej pracy klinicznej takie rozumienie „hot spotów” pomaga odróżnić zmiany łagodne (np. stawy przeciążone) od podejrzanych onkologicznie, co jest kluczowe przy kwalifikacji chorego do dalszej diagnostyki czy leczenia onkologicznego.
W scyntygrafii kośćca bardzo łatwo pomylić znaczenie obrazu, jeśli próbujemy patrzeć na niego tak jak na zdjęcie RTG. W badaniu izotopowym nie oglądamy struktury kostnej, tylko rozkład radiofarmaceutyku, który gromadzi się proporcjonalnie do metabolizmu kości i przepływu krwi. Dlatego interpretacja pojęć typu „ognisko gorące” i „ognisko zimne” musi się opierać na fizjologii i farmakokinetyce znacznika, a nie na intuicji wizualnej. Błędne jest kojarzenie „ogniska gorącego” z brakiem albo zmniejszonym gromadzeniem znacznika. Miejsca, gdzie radiofarmaceutyku jest mało lub prawie wcale go nie ma, to tzw. „ogniska zimne”. Widzimy je np. w martwicy kości, niektórych guzach litych wypierających prawidłową tkankę kostną, przy ciężkich zaburzeniach ukrwienia albo po rozległych napromienianiach, gdzie metabolizm kostny jest wyciszony. Na obrazie scyntygraficznym wyglądają jak ubytki, ciemniejsze plamy na tle prawidłowo gromadzącego kośćca. To jest dokładne przeciwieństwo ognisk gorących, dlatego utożsamianie „hot spot” z brakiem sygnału całkowicie odwraca logikę badania. Tak samo mylenie „ogniska gorącego” z równomiernym gromadzeniem znacznika wynika z przenoszenia myślenia z RTG: że jak coś wygląda „normalnie”, to pewnie jest „gorące” albo „aktywne”. W scyntygrafii prawidłowy kościec ma w miarę równomierne, symetryczne wychwyty, bez wyraźnie wybitych punktów. To jest tło fizjologiczne. Dopiero miejsca, które świecą wyraźnie intensywniej niż otoczenie, określamy jako „hot spots”. One sygnalizują wzmożony obrót kostny i wymagają korelacji z wywiadem, RTG, TK czy MR. Z mojego doświadczenia typowy błąd polega na tym, że ktoś patrzy na scyntygrafię jak na „dziurawe” RTG: gdzie ciemno – tam ubytek, gdzie jasno – tam kość. Tymczasem tu liczy się ilość zarejestrowanego promieniowania z radiofarmaceutyku. Dobre praktyki w medycynie nuklearnej mówią jasno: gorące ognisko to obszar zwiększonego wychwytu znacznika, zimne – zmniejszonego lub brak wychwytu, a równomierne gromadzenie odpowiada prawidłowej, fizjologicznej aktywności. Zrozumienie tej różnicy jest kluczowe, żeby nie przegapić zmian przerzutowych ani nie nadinterpretować prawidłowych struktur jako patologii.