Pomiary światła padającego, czyli tzw. światła zastanego, wykonuje się światłomierzem umieszczonym dokładnie w miejscu, gdzie znajduje się fotografowany obiekt, i kieruje się go w stronę aparatu. To bardzo istotna sprawa, bo tylko wtedy uzyskujemy wiarygodne informacje o tym, ile światła naprawdę „widzi” scena w kierunku, w którym robimy zdjęcie. Takie podejście gwarantuje, że pomiar odzwierciedla rzeczywiste warunki oświetleniowe mające wpływ na ekspozycję. Z mojego doświadczenia wynika, że wielu początkujących fotografów myli światłomierz z pomiarem odbitym, który działa na trochę innej zasadzie – tam mierzymy światło odbite od obiektu, kierując światłomierz w stronę fotografowanego elementu. Natomiast w światłomierzu do światła padającego (najczęściej z białą kopułką dyfuzyjną) zawsze celujemy w obiektyw aparatu, bo właśnie tam zlokalizowany jest punkt odniesienia dla ekspozycji. To jest kluczowy standard w branży fotograficznej, wykorzystywany zarówno w studiu, jak i w plenerze. Wielu zawodowców podkreśla, że taki pomiar pozwala uniknąć błędów wynikających z różnic w odbijalności różnych powierzchni – np. białe ubranie i ciemna kurtka wpłyną na światłomierz odbity, ale już nie na pomiar padający. Osobiście uważam, że jak ktoś chce mieć naprawdę powtarzalne i poważne efekty w zdjęciach, to warto nauczyć się tej metody od samego początku.
W praktyce fotograficznej bardzo łatwo popełnić błąd przy wyborze kierunku, w którym mierzymy światło za pomocą światłomierza. Niektórzy myślą, że pomiar powinien być skierowany w stronę tła lub nawet źródła światła, tłumacząc to chęcią uchwycenia „całego światła wpadającego na scenę”. To jest jednak mylne podejście, bo światłomierz do światła padającego z założenia mierzy to, co dociera do obiektu – nie to, co jest za nim ani nie to, co emituje samo źródło światła. Kierując światłomierz w stronę tła, można łatwo zafałszować wynik – tło bywa często jaśniejsze lub ciemniejsze niż scena, a taki pomiar nie oddaje warunków, w jakich będzie fotografowany główny obiekt. Z kolei skierowanie światłomierza bezpośrednio w stronę źródła światła może prowadzić do znacznego prześwietlenia lub niedoświetlenia, bo nie uwzględniamy wtedy światła odbitego, a to ono często decyduje o ostatecznej ekspozycji. Pomiar skierowany na modela mógłby mieć sens w pomiarze odbitym, ale nie przy światłomierzu do światła padającego – tu liczy się to, jak światło dociera do „punktu obserwacji”, czyli aparatu. Częstym błędem jest też zakładanie, że skoro światłomierz ma być blisko modela, to naturalnie powinno się go kierować na modela – to nieprawda. Branżowa praktyka oraz zalecenia producentów światłomierzy jasno podkreślają, że aby uzyskać prawidłowy pomiar światła padającego, trzeba ustawić światłomierz przed obiektem i skierować go w stronę aparatu, bo tylko wtedy uzyskamy ekspozycję odpowiadającą temu, co faktycznie zarejestruje matryca lub film. Najlepsi fotografowie zawsze trzymają się tej metody, bo pozwala ona uniknąć niespodzianek związanych z różnicami w odbijalności materiałów i światła zastanego.