Forma terenu, którą wskazuje strzałka na zdjęciu satelitarnym, to klasyczny przykład mierzei, czyli wydłużonego piaszczystego pasa oddzielającego zatokę od otwartego morza. Powstawanie mierzei związane jest bezpośrednio z transportem osadów przez prądy morskie. Prądy te przemieszczają piasek i żwir wzdłuż brzegu, stopniowo odkładając materiał w miejscach, gdzie prędkość wody spada – najczęściej przy ujściach rzek lub w zatokach. Takie zjawisko nazywa się akumulacją lądolodową, a nie erozją, bo tutaj materiał się osadza, a nie zabiera. W praktyce, znajomość tych procesów jest bardzo przydatna np. w planowaniu ochrony wybrzeża albo przy projektowaniu portów, bo prądy morskie potrafią nawet w ciągu kilku lat zmienić kształt linii brzegowej. Moim zdaniem warto też pamiętać, że podobne formy można zaobserwować nie tylko nad Bałtykiem, ale też przy innych morzach zamkniętych i półzamkniętych. W praktyce inżynierowie i geolodzy często muszą monitorować te obszary, żeby przewidzieć, czy i kiedy konieczna będzie np. refulacja plaży, czyli sztuczne dosypywanie materiału. Prądy morskie to absolutna podstawa, jeśli chodzi o zrozumienie dynamiki polskich wybrzeży – bez tego nie da się sensownie analizować zmian zachodzących na linii brzegowej.
Wiele osób utożsamia powstawanie mierzei albo innych wydłużonych form przybrzeżnych z falami morskimi czy erozją, ale to bardzo częsty błąd. Fale rzeczywiście wpływają na transport materiału piaszczystego, jednak to właśnie prądy morskie, przemieszczające się równolegle do brzegu, mają decydujące znaczenie dla kształtowania takich form jak mierzeje. Erozja morska polega przede wszystkim na niszczeniu wybrzeża, podcinaniu klifów czy zabieraniu materiału z plaży, a nie na budowaniu nowych struktur. Z kolei fale morskie odpowiadają za przemieszczanie ziaren piasku na krótkich odcinkach, ale bez istnienia wyraźnych prądów przybrzeżnych nie byłyby w stanie przenieść tak dużych ilości materiału na odległość setek metrów czy nawet kilometrów. Pływy morskie natomiast, w polskich warunkach mają znikomy wpływ na kształtowanie linii brzegowej – amplituda pływów jest tu bardzo mała, więc ich rola w transporcie materiału jest praktycznie pomijalna. Moim zdaniem źródłem tych nieporozumień jest zbyt ogólne rozumienie procesów morskich albo sugerowanie się obrazkami z podręczników, gdzie często nie rozróżnia się dostatecznie wyraźnie między erozją, akumulacją a transportem bocznym materiału. W praktyce, zarówno w geologii, jak i w inżynierii ochrony wybrzeża, kluczowy jest podział na czynniki budujące i niszczące – tutaj ewidentnie dominuje transport wzdłużbrzegowy związany z prądami, a nie samo działanie fal czy erozja. Bez zrozumienia tych podstaw można źle zaplanować ochronę plaż, portów czy innych inwestycji na wybrzeżu, przez co skutki działania morza bywają często niedoszacowane albo zupełnie niezrozumiałe.