Magnetotelluryka to naprawdę ciekawa metoda geofizyczna, która bazuje na pomiarze naturalnych pól elektromagnetycznych Ziemi. W praktyce, zamiast sztucznie generować pole elektromagnetyczne (co bywa kosztowne i mało praktyczne w przypadku dużych obszarów), wykorzystuje się naturalne impulsy, które powstają chociażby w wyniku interakcji wiatru słonecznego z magnetosferą czy naturalnych burz jonosferycznych. To, według mnie, jest sporą zaletą tej techniki – nie trzeba wnosić żadnych ciężkich cewek czy generatorów w teren. Sondowania magnetotelluryczne stosuje się na przykład przy poszukiwaniu ropy, gazu ziemnego, wód geotermalnych, a także przy badaniach budowy skorupy ziemskiej – zwłaszcza tam, gdzie inne metody są zbyt drogie albo niemożliwe do użycia. Co ciekawe, w praktyce mierzy się zmiany natężenia i kierunku pola elektrycznego i magnetycznego – potem, na tej podstawie, wylicza się rozkład oporności elektrycznej podłoża. W krajach takich jak Kanada, Stany Zjednoczone czy Australia magnetotelluryka to już standard w przypadku rozległych poszukiwań surowców. Niby prosta technika, ale wymaga sporo wiedzy o propagacji fal i analizie sygnałów. Warto pamiętać, że nie chodzi tu o podatność magnetyczną skał, a właśnie o to, jak różne warstwy przewodzą prąd elektryczny pod wpływem tych naturalnych sygnałów. Takie rzeczy są przydatne nie tylko w surowcach, ale też przy ocenie ryzyka geologicznego przy dużych inwestycjach infrastrukturalnych.
Zdarza się, że magnetotelluryka mylona jest z innymi metodami geofizycznymi, bo pole elektromagnetyczne czy właściwości magnetyczne Ziemi przewijają się w kilku różnych technikach. Jednak kluczowe jest zrozumienie źródła sygnału i tego, co rzeczywiście mierzymy. W niektórych metodach, takich jak elektromagnetyka kontrolowana (np. metoda TEM - transient electromagnetic method), istotnie wykorzystuje się sztucznie indukowane pole elektromagnetyczne, ale to już zupełnie inna bajka – tam generujemy sygnał i obserwujemy jego odpowiedź w gruncie. Magnetotelluryka opiera się wyłącznie na sygnałach naturalnych, co ma zarówno wady (sygnał bywa słaby i podatny na zakłócenia), jak i zalety (brak konieczności używania ciężkiego sprzętu). Z kolei podatność magnetyczna skał bada się metodą magnetyczną – tu szukamy anomalii w naturalnym polu magnetycznym Ziemi, czyli mierzymy jak skały „magnesują się” pod wpływem tego pola, ale nie ma to związku z pomiarem przewodnictwa czy oporności elektrycznej, który jest kluczowy w magnetotelluryce. Co do promieniowania kosmicznego, to choć ono rzeczywiście może wpływać na jonosferę i pośrednio generować impulsy wykorzystywane w magnetotelluryce, nie jest bezpośrednim źródłem pola mierzonego w tej metodzie. Często spotykam się z przekonaniem, że promieniowanie kosmiczne coś „generuje”, ale w rzeczywistości interesuje nas już wtórne pole elektromagnetyczne wytwarzane przez zjawiska w jonosferze i magnetosferze. Moim zdaniem, takie nieporozumienia biorą się z pobieżnego poznania różnych technik geofizycznych i braku rozróżnienia, co dokładnie jest mierzone i jakie jest źródło sygnału. W praktyce geofizyk, zanim wybierze konkretną metodę do badań terenu, musi dobrze znać zalety i ograniczenia każdej z nich. Magnetotelluryka, w odróżnieniu od metod aktywnych, pozwala na badania głębokie i na dużą skalę, szczególnie tam, gdzie generowanie własnego sygnału byłoby niepraktyczne.