Minimalna prędkość przepływu ścieków w przewodach kanalizacyjnych, gwarantująca tzw. „samooczyszczanie się” kanału, wynosi właśnie 0,7 m·s⁻¹. To taka wartość, którą przyjmuje się w projektowaniu kanalizacji sanitarnej według większości polskich i europejskich norm – np. wytycznych PN-EN 752 oraz zaleceń Ministerstwa Infrastruktury. Chodzi o to, żeby prędkość była na tyle duża, aby cząstki stałe nie osiadały na dnie rury, ale też nie za wysoka, żeby nie powodować erozji materiału przewodu czy nadmiernych hałasów. W praktyce, jeśli prędkość spadnie poniżej tej wartości, rura szybko się zamula – a to potem koszmar dla eksploatatora, bo czyszczenie kanałów do przyjemnych zadań raczej nie należy. Moim zdaniem ta wartość 0,7 m·s⁻¹ jest takim kompromisem między trwałością sieci a ekonomiką jej użytkowania. Na przykład w dużych miastach, gdzie jest dużo podpiętych gospodarstw, systemy są tak projektowane, żeby tej prędkości nie przekraczać, ani nie schodzić poniżej. Bywają sytuacje, że w godzinach nocnych przepływy spadają i wtedy nie zawsze się to udaje, ale generalnie w projektach powinniśmy zawsze dążyć do tej prędkości. Ciekawostka: w niektórych krajach przyjmuje się nawet 0,8 m·s⁻¹, szczególnie tam, gdzie ścieki mają więcej zawiesin mineralnych.
Temat minimalnej prędkości przepływu ścieków bywa często mylony, zwłaszcza przez osoby, które nie miały jeszcze okazji praktycznie zapoznać się z eksploatacją kanalizacji. Zbyt niska prędkość, taka jak 0,3 m·s⁻¹, może się komuś wydawać bezpieczna, bo „przecież coś płynie”, ale w rzeczywistości to za mało – w takich warunkach wszelkie piaski, tłuszcze czy nawet drobne włókna bardzo szybko odkładają się na dnie rurociągu. W rezultacie już po kilku miesiącach pojawiają się zatory, brzydkie zapachy i potrzeba częstego czyszczenia. To typowy błąd myślowy: zakładanie, że ścieki są na tyle „lekkie”, że nie potrzebują dużych prędkości, żeby być dobrze transportowane. Z drugiej strony, zawyżone wartości – typu 3,0 czy 7,0 m·s⁻¹ – mogłyby sugerować, że im szybciej, tym lepiej, ale to też pułapka. Po pierwsze, takich prędkości praktycznie nie da się uzyskać w typowej kanalizacji grawitacyjnej, bo siła spadku terenu i opory hydrauliczne na to nie pozwalają. Po drugie, przewody kanalizacyjne zaprojektowane na tak wysokie prędkości szybko by się niszczyły – dochodziłoby do erozji ścian rury, hałasu, a nawet uszkodzeń połączeń. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepsze efekty daje trzymanie się normatywnego zakresu prędkości, które zapewniają optymalne warunki – zarówno dla eksploatacji, jak i długoletniej trwałości sieci. Jeśli w źle zaprojektowanej instalacji dobierzemy zbyt mały spadek i prędkość spadnie poniżej 0,7 m·s⁻¹, to z biegiem lat koszty i nakład pracy na utrzymanie tej sieci rosną wykładniczo. Dlatego branżowa praktyka mówi wyraźnie: minimalna prędkość samooczyszczania nie jest przypadkowa ani nie bierze się „z sufitu”, tylko wynika z wieloletnich obserwacji i doświadczenia inżynierskiego. Prawidłowy dobór tej wartości to podstawa sprawnego działania każdej kanalizacji.