Właściwie, żeby porządnie policzyć ilu zgarniarek potrzeba do wykonania tego zadania w 10 dni, trzeba przeanalizować całą sytuację krok po kroku. Skoro jedna zgarniarka odspaja i transportuje 80 m³ gruntu w ciągu godziny, to przez 10 godzin pracy daje nam 800 m³ na dzień. W ciągu 10 dni jedna maszyna wykona 8000 m³. A skoro do przerzucenia jest aż 28 800 m³, to po podzieleniu tej liczby przez 8000 wychodzi 3,6. W praktyce, z doświadczenia na budowie wiadomo, że nie da się zatrudnić 3,6 maszyny – zawsze trzeba zaokrąglić w górę, bo żadna maszyna nie zrobi pracy 'na pół gwizdka'. Dlatego właśnie potrzebujemy 4 zgarniarek. Takie podejście wynika nie tylko z czystej matematyki, ale też z dobrych praktyk branżowych – zawsze warto mieć pewien margines bezpieczeństwa, bo każda awaria czy przestój może opóźnić roboty. W branży budowlanej planowanie zasobów sprzętowych pod konkretne zadania to podstawa efektywnej organizacji pracy, minimalizacji kosztów i dotrzymywania harmonogramów. Warto też pamiętać, że zgniarki czy zganiarki to sprzęt, który wymaga zarówno odpowiedniej obsługi, jak i bieżącego serwisu, więc praca 'na styk' to kiepski pomysł. Moim zdaniem, takie podejście do planowania pracy świetnie wpisuje się w praktyczne stosowanie norm wydajności maszyn oraz realizację robót ziemnych zgodnie z dokumentacją projektową i harmonogramem.
Często podczas planowania robót ziemnych można nieświadomie popełnić kilka typowych błędów, które skutkują zbyt optymistycznym podejściem do liczby potrzebnych maszyn. Jednym z najczęstszych jest zakładanie, że jedna maszyna wystarczy, bo 'na oko' wydaje się, że pracując przez 10 dni wykona całość zadania. Jednak w praktyce z wydajności 80 m³/godz. przy 10-godzinnej zmianie zgarniarka przerzuci tylko 800 m³ dziennie, a to przez 10 dni daje 8000 m³ – czyli nawet nie połowę wymaganej ilości. Podobne błędy wynikają z nieuwzględnienia skali zadania – dwie maszyny to 16 000 m³, trzy to 24 000 m³. Wciąż to za mało na 28 800 m³, nawet jeśli wydaje się, że różnica nie jest duża. W praktyce każda nieprzewidziana przerwa czy awaria może dodatkowo opóźnić roboty, a końcowy rezultat będzie daleki od zamierzonego. Z mojego doświadczenia wynika, że jednym z największych problemów na budowie są właśnie błędne szacunki dotyczące czasu i wydajności sprzętu – często przez to harmonogramy się rozjeżdżają, a wykonawcy mają kłopoty z terminami i kosztami. Branżowe standardy i dobre praktyki wymagają, żeby uwzględniać pełną wydajność maszyn, realny czas pracy i konieczność zaokrąglania liczby maszyn w górę. W praktyce nie istnieje 'ułamek maszyny', a każdy niepełny wynik trzeba zaokrąglać i brać pod uwagę ewentualne rezerwy sprzętowe. Zbyt optymistyczne założenia prowadzą do niepotrzebnego stresu i często poważnych problemów z realizacją inwestycji. Warto więc już na etapie planowania robót korzystać z rzetelnych obliczeń i norm wydajnościowych – to naprawdę się opłaca.