Grunty orne uprawiane wzdłuż stoku są zdecydowanie najbardziej narażone na erozję wodną i to wynika z prostych zasad fizyki i hydrologii. Kiedy uprawy prowadzi się równolegle do spadku terenu, bruzdy wręcz kierują wodę opadową w dół, co przyspiesza jej spływ. To niestety powoduje, że woda ma więcej siły, by zrywać i przenosić glebę. W praktyce można to bardzo łatwo zaobserwować po ulewie – na takich polach pojawiają się głębokie rynny i duże spływy błota. Moim zdaniem, w polskich warunkach rolniczych to dość często spotykany błąd, zwłaszcza na polach o większym nachyleniu, gdzie rolnicy nie stosują zasad rolnictwa konserwującego. Standardy dobrej praktyki rolniczej, np. kodeksy GAEC czy zalecenia IUNG, wyraźnie mówią, żeby orkę na stokach prowadzić poprzecznie, żeby ograniczyć ruch wody i zatrzymać glebę na miejscu. Coraz częściej stosuje się także pasy ochronne z roślin czy zadrzewienia, ale to temat na inną dyskusję. Warto pamiętać, że niewłaściwa uprawa wzdłuż stoku prowadzi do utraty najcenniejszych warstw próchnicznych i może skutkować obniżeniem plonów już po kilku latach. Myślę, że każdy, kto choć raz widział pole po intensywnej burzy, wie, jak duża jest skala tego problemu.
Wiele osób uważa, że tereny leśne lub łąki mogą być podatne na erozję wodną, bo przecież tam też pada i czasem teren bywa pochyły. Jednak, patrząc od strony praktycznej, to właśnie lasy oraz łąki działają jak naturalne zabezpieczenie przed wypłukiwaniem gleby. Warstwa ściółki leśnej, gęste korzenie traw i roślinności skutecznie spowalniają spływ wody, a nawet ją zatrzymują. Korzenie wiążą glebę i minimalizują ryzyko, że cokolwiek zostanie porwane przez wodę opadową. Z mojego doświadczenia wynika, że tam, gdzie rolnik zachował trwałe użytki zielone lub las, gleba jest najtrwalsza i praktycznie nie widać oznak erozji. Z kolei grunty orne uprawiane w poprzek stoku, choć nie są idealne, znacząco ograniczają ryzyko. Przeszkadzają wodzie w swobodnym przepływie, bo każda bruzda działa jak mała tama. To zgodne z zasadami rolnictwa konserwującego, które od lat promuje się w branży, żeby minimalizować degradację gleby. Odpowiedzi błędne często wynikają z niezrozumienia mechanizmu działania wody na nachylonym terenie – łatwo sobie wyobrazić, że wystarczy sama obecność stoków, by doszło do erozji, ale to właśnie sposób uprawy jest kluczowy. Ktoś może też błędnie zakładać, że łąki czy lasy są podatne na erozję, bo czasem widzi ślady spływającej wody, ale to najczęściej powierzchowne zjawiska, nie prowadzące do poważnych strat glebowych. Największe zagrożenie powstaje, gdy uprawa prowadzona jest wzdłuż stoku – wtedy każda większa ulewa prowadzi do powstania bruzd erozyjnych, strat nawozów, próchnicy i ogólnie degradacji gleby. Standardy takie jak Kodeks Dobrej Praktyki Rolniczej jasno wskazują na konieczność uprawy poprzecznej na stokach, żeby ten proces maksymalnie ograniczyć. W sumie, kluczowe jest nie tylko to, co rośnie na polu, ale jak się to pole uprawia – i niestety to właśnie niewłaściwy kierunek orki na nachyleniu jest największym problemem.