Prawidłowa odpowiedź — 30 listopada — wynika bezpośrednio z zasad Zwykłej Dobrej Praktyki Rolniczej, które są stosowane w polskim rolnictwie, szczególnie przy gospodarowaniu nawozami naturalnymi, takimi jak obornik. Ten termin nie jest przypadkowy. Końcówka listopada to czas, kiedy gleba nie jest jeszcze zamarznięta, ale już coraz trudniej przewidzieć stabilność pogody, a właśnie warunki pogodowe mają olbrzymi wpływ na przyswajalność i straty składników pokarmowych z nawozów. Rozsiewanie obornika po 30 listopada zwiększa ryzyko spływu powierzchniowego czy wypłukiwania składników do wód gruntowych, zwłaszcza podczas roztopów lub intensywnych opadów. Na przykład, jeśli ktoś rozrzuci obornik w grudniu, a potem nadejdzie gwałtowna odwilż albo opady deszczu, to znaczna część azotu i fosforu może po prostu spłynąć do rowów lub cieków wodnych. Z mojego doświadczenia, rolnicy, którzy pilnują tego terminu, rzadziej mają potem problemy z zaskorupieniem gleby i nieprzyjemnymi zapachami na polu wczesną wiosną. Dodatkowo, przestrzeganie takiego terminu to też wymóg Programu Azotanowego, który ma na celu ochronę wód przed zanieczyszczeniami rolniczymi. Dla sadów to szczególnie ważne, bo zbyt późne nawożenie może wpłynąć negatywnie na gospodarkę wodną drzew i kondycję gleby pod drzewami. Poza tym, w praktyce zastosowanie obornika do końca listopada pozwala lepiej zaplanować prace agrotechniczne i uniknąć pośpiechu przed zimą. Tak naprawdę, ta zasada to nie tylko teoria, ale praktyczna ochrona zarówno plonów, jak i środowiska. Warto znać takie terminy i pamiętać, po co one są.
Wiele osób myli terminy zakończenia nawożenia obornikiem, sugerując się albo tradycją, albo wygodą, a nie zawsze aktualnymi przepisami i praktyką rolniczą. Na przykład, wskazanie daty wcześniejszej, takiej jak 31 października, choć wydaje się „bezpieczne”, to jednak nie wykorzystuje potencjału dłuższego okresu wegetacyjnego, jaki mamy w Polsce. Czasami pogoda jest łagodna jeszcze przez cały listopad, co pozwala na spokojne rozprowadzenie obornika bez ryzyka dla środowiska. Z kolei wybór późniejszych terminów, typu 15 listopada czy nawet 15 grudnia, może prowadzić do poważnych problemów środowiskowych. W grudniu gleba bywa już często zamarznięta lub bardzo nasiąknięta wodą, co drastycznie podnosi ryzyko spływu powierzchniowego nawozów. Z mojego doświadczenia, wielu rolników wybiera późniejszy termin, bo po zbiorach jest jeszcze czas lub myślą, że składniki lepiej się rozłożą przez zimę, ale to nie działa — zimą mikroorganizmy prawie nie pracują, a straty są dużo większe. Problemem jest też myślenie, że termin można dowolnie przesuwać, jeśli nie ma śniegu — niestety, przepisy są tu sztywne. Przekroczenie 30 listopada jest niezgodne z aktualnymi wymogami dobrej praktyki oraz Programu Azotanowego. Takie podejście prowadzi do nadmiernego zanieczyszczenia wód, co jest nie tylko nieetyczne, ale również obarczone ryzykiem sankcji prawnych. Jeżeli w gospodarstwie planuje się rozkład pracy na późną jesień, to warto wcześniej rozważyć logistykę i zakończyć nawożenie w terminie, bo potem już nie ma odwrotu — nie tylko ze względu na przepisy, ale też zdrowy rozsądek rolniczy. Podsumowując, zarówno zbyt wczesne, jak i zbyt późne nawożenie obornikiem w sadzie jest niekorzystne, a termin do 30 listopada to kompromis uwzględniający zarówno agrotechnikę, jak i ochronę środowiska.