Pomiar pracy sondy lambda faktycznie wykonujemy testerem diagnostycznym i to jest taki kanon diagnostyki pojazdów. Tester pozwala nam nie tylko podejrzeć napięcia generowane przez sondę lambda, ale też obserwować ich zmiany w czasie, sprawdzić reakcję przy różnych obciążeniach czy biegu jałowym, no i co najważniejsze – interpretować wyniki zgodnie z normami producenta. Moim zdaniem, bez testera diagnostycznego praktycznie nie ma szans na wiarygodną ocenę pracy sondy lambda, bo ten element pracuje dynamicznie, a tester daje wgląd w tzw. strumień danych na żywo (Live Data). Standardem obecnie jest korzystanie z interfejsu OBD-II, bo praktycznie każde auto od 2001 roku ma taką możliwość, a tester czyta nie tylko sygnały, ale i błędy pamięci sterownika. W codziennej pracy warsztatowej większość mechaników polega właśnie na testerach, bo mierniki analogowe czy inne urządzenia nie oddają skali zmian i ich dynamiki. Często spotyka się sytuacje, gdzie sonda daje poprawne napięcia, ale reakcja jest zbyt wolna – to tylko tester potrafi zweryfikować. Z mojego doświadczenia wynika, że inwestycja w dobry tester to podstawa wyposażenia każdego serwisu, który chce profesjonalnie obsługiwać klientów i być na bieżąco z nowoczesną diagnostyką. Praktycznie każdy instruktor czy wytyczne producentów samochodów zalecają korzystanie właśnie z testerów, bo to gwarantuje rzetelność pomiarów i uniknięcie błędnej interpretacji zachowania sondy lambda.
Wśród błędnych odpowiedzi często pojawia się pokusa użycia amperomierza, decybelomierza czy analizatora spalin, co w teorii wydaje się logiczne, ale w praktyce mija się z celem. Amperomierz mierzy natężenie prądu, a sonda lambda generuje napięcie w bardzo wąskim zakresie – zazwyczaj od 0,1 do 0,9 V – i to nie jest prąd, który można sprawdzić bezpośrednio tym przyrządem. Z kolei decybelomierz jest zupełnie z innej bajki, służy do pomiaru poziomu dźwięku i nie ma absolutnie żadnego związku z układami elektronicznymi w samochodach, więc wybór tej odpowiedzi to typowe pomylenie pojęć. Analizator spalin faktycznie jest używany w diagnostyce silnika, ale nie do oceny pracy samej sondy lambda, tylko do sprawdzenia końcowego składu spalin, na przykład zawartości CO czy HC. Moim zdaniem częsty błąd polega na tym, że ktoś zakłada, że skoro analizator pokazuje, co wychodzi z rury, to tym samym mierzy efektywność sondy – a to nie jest prawda. Analizator powie, że mieszanka jest zła, ale już nie podpowie, czy to przez uszkodzoną sondę, czy przez problem z paliwem czy zapłonem. Z punktu widzenia dobrych praktyk branżowych i zgodnie z wytycznymi większości producentów samochodów, rzeczywisty pomiar i weryfikacja działania sondy lambda wymaga podglądu na żywo jej sygnału – i tylko tester diagnostyczny jest w stanie to zrobić skutecznie, bo korzysta z protokołu OBD-II lub innych interfejsów diagnostycznych. Typowym błędem jest też przekonanie, że wystarczy sprawdzić końcowy efekt (czyli spaliny) zamiast diagnozować źródło problemu bezpośrednio, a przecież w nowoczesnej motoryzacji nie ma miejsca na takie uproszczenia. Warto pamiętać, że profesjonalna diagnoza to podejście całościowe, a nie „na oko” czy na skróty.