Końcówki mocy zdecydowanie powinno się montować jak najbliżej zestawów głośnikowych i to jest taka złota zasada w branży nagłośnieniowej. Główny powód jest bardzo praktyczny: im krótszy kabel głośnikowy, tym mniejsze straty sygnału i mniej problemów z jakością dźwięku. Przewody głośnikowe przenoszą prąd o dużym natężeniu, co przy dłuższych odległościach potrafi powodować spadki napięcia i straty mocy – a tego raczej każdy realizator chce uniknąć. Kable sygnałowe (np. z miksera do końcówki) są natomiast dużo mniej wrażliwe na długość, szczególnie jeśli są symetryczne. W profesjonalnych systemach np. line-array praktycznie zawsze końcówki montuje się tuż przy głośnikach, często nawet w rackach na scenie. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli musisz użyć naprawdę długich kabli głośnikowych, to już sygnał i moc, która dociera do kolumny, jest wyraźnie słabsza i pojawiają się także większe szumy czy nawet zniekształcenia. Z tego względu światowe standardy – np. zalecenia firm takich jak Meyer Sound czy d&b audiotechnik – wyraźnie wskazują: maksymalnie skracać połączenia głośnikowe, a wzmacniacze trzymać jak najbliżej źródła dźwięku, czyli kolumn. To nie tylko kwestia efektywności, ale i bezpieczeństwa całego systemu. Tak, trochę więcej zabawy z okablowaniem sygnałowym, ale korzyści są tego warte.
Wybór innej lokalizacji dla końcówek mocy niż bezpośrednie sąsiedztwo zestawów głośnikowych to dość częsty błąd myślowy, zwłaszcza gdy ktoś dopiero zaczyna przygodę z systemami nagłośnieniowymi. Umieszczając końcówki przy sterowniku oświetlenia scenicznym czy stanowisku FOH (Front of House), można pomyśleć, że będzie wygodniej serwisować sprzęt albo mieć go pod ręką. Jednak praktyka i teoria są tu bezlitosne – długie przewody głośnikowe prowadzą do spadków napięcia, strat mocy i problemów z jakością sygnału. Im większa moc, tym straty na kablu są bardziej zauważalne, a nawet mogą powodować przegrzewanie się przewodów, jeśli ktoś zastosuje zbyt cienkie kable. Jeśli ktoś uznał, że końcówki należy ustawiać przy stageboxie, to chyba pomieszał filozofię prowadzenia sygnałów niskopoziomowych z wysokopoziomowymi – stagebox służy głównie do transmisji sygnałów mikrofonowych/instrumentalnych na scenę i zupełnie nie jest związany z mocą dla kolumn. Często spotykam się z przekonaniem, że jak wzmacniacz bliżej realizatora, to łatwiej coś przełączyć lub kontrolować, ale to trochę złudne – obecnie większość nowoczesnych wzmacniaczy i tak daje się monitorować i sterować zdalnie poprzez sieć, więc argument wygody traci sens. Ogólnie rzecz biorąc, dobra praktyka podpowiada: im krótsza trasa dla dużych prądów, tym lepiej dla dźwięku i bezpieczeństwa instalacji. Przesuwając wzmacniacze dalej od głośników, narażasz się na niepotrzebne komplikacje i ryzyko, a standard branżowy jest tutaj jednoznaczny – wzmacniacze mają być jak najbliżej zestawów głośnikowych.