Filtrowanie w DAW to w zasadzie jeden z najważniejszych sposobów na usuwanie niechcianych zakłóceń z nagrania, w tym właśnie przydźwięku sieci energetycznej, który zazwyczaj pojawia się w okolicach 50 Hz albo 60 Hz, zależnie od kraju. Stosuje się tu filtr dolnozaporowy (high-pass) albo bardziej precyzyjnie filtr typu notch – taki, który wycina bardzo wąskie pasmo częstotliwości. Moim zdaniem, to jest taki must-have w codziennej postprodukcji audio, bo przydźwięk potrafi zrujnować nawet najlepsze nagranie i psuje całą percepcję utworu. W profesjonalnych studiach dźwiękowych praktykuje się stosowanie filtrów z bardzo wąską dobrocią Q, żeby nie wycinać szerszego pasma niż to konieczne i nie tracić naturalności dźwięku – to taka branżowa dobra praktyka. Warto wspomnieć, że w DAW-ach są często gotowe narzędzia typu 'De-Hum' lub dedykowane wtyczki, które automatycznie lokalizują i eliminują przydźwięk. Przykładowo, w takich programach jak Cubase, Pro Tools czy Ableton Live można szybko ustawić odpowiedni filtr i sprawdzić efekt na słuchawkach. Z mojego doświadczenia kluczowe jest, żeby nie przesadzić z filtrowaniem, bo wtedy można przypadkiem „wyciąć” zbyt dużo z sygnału. Generalnie, każda osoba pracująca z dźwiękiem powinna znać podstawowe rodzaje filtrów i umieć je zastosować w praktyce. To się po prostu przydaje i ratuje mnóstwo nagrań.
Zdarza się, że osoby początkujące mylą różne procesy obróbki dźwięku, próbując rozwiązać problem przydźwięku sieciowego. Kluczową sprawą jest tu rozróżnienie między filtracją a innymi operacjami audio. Konwersja, choć brzmi dość technicznie, nie ma nic wspólnego z eliminacją zakłóceń – dotyczy zmiany formatu pliku lub parametrów sygnału, takich jak częstotliwość próbkowania czy liczba bitów, ale nie wpływa na selektywne usuwanie jakichkolwiek częstotliwości w sygnale audio. Kompresja natomiast to typowe narzędzie do kontroli dynamiki – pozwala zniwelować różnice głośności, wyrównać poziomy instrumentów czy głosu, ale w żaden bezpośredni sposób nie usuwa szumu czy przydźwięku – te nadal są obecne, czasem wręcz stają się bardziej słyszalne po kompresji. Nadpróbkowanie z kolei, chociaż przydatne w pewnych zastosowaniach masteringowych czy przy redukcji aliasingu, absolutnie nie jest narzędziem do walki z przydźwiękiem – po prostu zwiększa liczbę próbek na sekundę, nie zmieniając przy tym zawartości częstotliwościowej sygnału. Spotykałem się wielokrotnie z sytuacjami, gdzie ktoś próbował tych metod, licząc, że poprawią brzmienie, ale to zawsze kończyło się rozczarowaniem. Moim zdaniem warto od samego początku jasno ustalić, że przydźwięk sieciowy eliminuje się przez precyzyjne filtrowanie – najlepiej przy pomocy filtrów typu notch lub dolnozaporowych, w zależności od kontekstu – bo tylko to pozwala skutecznie pozbyć się tych niechcianych częstotliwości bez utraty jakości nagrania. Takie podejście wynika wprost z dobrych praktyk branżowych i jest zgodne z profesjonalnymi standardami pracy z dźwiękiem.