Format .aiff to rzeczywiście złoty standard, jeśli chodzi o jakość zapisu dźwięku – szczególnie w środowisku profesjonalnym. AIFF (Audio Interchange File Format) to format nieskompresowany i bezstratny, opracowany przez Apple, bardzo często wykorzystywany w studiach nagraniowych, postprodukcji filmowej i profesjonalnej obróbce audio. Dzięki temu, że przechowuje dane w formie nieskompresowanej, żaden fragment oryginalnego dźwięku nie zostaje utracony – a to daje pełną kontrolę nad detalami. Pliki .aiff są wprawdzie „ciężkie”, bo zajmują sporo miejsca, ale do celów archiwizacji, masteringu lub wymagającej edycji to nie jest problem, a wręcz zaleta. Moim zdaniem, jeśli ktoś planuje poważną pracę z dźwiękiem – miksowanie, mastering, czy archiwizację nagrań koncertowych – lepiej trzymać się właśnie takich formatów jak AIFF czy WAV. W praktyce, te formaty są kompatybilne z większością profesjonalnych DAW-ów (Digital Audio Workstation), takich jak Logic Pro czy Pro Tools. Ciekawa sprawa: AIFF zapisuje dźwięk z rozdzielczością 16 lub 24 bity i częstotliwościami próbkowania 44,1 kHz lub nawet wyższymi – identycznie jak płyty CD lub sprzęt studyjny. To wszystko sprawia, że jakość jest najwyższa z możliwych, bez żadnych strat, które pojawiają się w formatach kompresowanych (np. mp3, aac czy ogg). No i – co ciekawe – wiele bibliotek muzycznych przechowuje surowe ścieżki właśnie w AIFF, by potem eksportować końcowe wersje do bardziej „lekkich” formatów. To po prostu dobry, sprawdzony wybór w branży.
W świecie plików audio można się czasem pogubić, bo na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystkie formaty robią to samo – zapisują dźwięk. Jednak różnice są poważne, zwłaszcza jeśli chodzi o jakość i zastosowania. Zarówno .aac, .mp3 jak i .ogg to formaty kompresji stratnej (lossy compression), co oznacza, że podczas zapisywania pliku część informacji jest bezpowrotnie usuwana, żeby zmniejszyć jego rozmiar. To bardzo wygodne np. kiedy wrzucamy muzykę na telefon czy streamujemy przez Internet, bo pliki są małe, a jakość zazwyczaj wystarczająca do codziennego słuchania. Niestety, jeśli chodzi o profesjonalną produkcję muzyczną albo archiwizację, tracimy sporo szczegółów dźwięku i dynamiki – te niuanse są nie do odzyskania. W praktyce, .mp3 to najstarszy z tych formatów, stosowany na szeroką skalę przez lata. .aac, wykorzystywany m.in. w Apple Music czy YouTube, zapewnia trochę lepszą jakość przy takim samym rozmiarze pliku, ale dalej jest stratny. .ogg, czyli Ogg Vorbis, jest rozwiązaniem open-source, cenionym w środowiskach wolnego oprogramowania, lecz jego mechanizm kompresji też polega na usuwaniu „mniej słyszalnych” fragmentów dźwięku. Często się mówi, że dla większości ludzi nie ma różnicy między tymi formatami a oryginałem, ale z mojego doświadczenia to nie do końca prawda – szczególnie przy odsłuchu na lepszym sprzęcie albo pracy z wielośladowymi projektami. Branża muzyczna i filmowa od lat promuje przechowywanie i edycję źródłowych nagrań w formatach bezstratnych, jak .aiff czy .wav – dopiero na końcu eksportuje się gotowy materiał do „lżejszych” formatów. Wybór formatu stratnego bywa więc pułapką myślową – wydaje się praktyczny, ale nie nadaje się do pracy, gdzie liczy się najwyższa jakość i wierność oryginału. Takie podejście to typowy błąd, szczególnie wśród początkujących, którzy nie mieli jeszcze okazji usłyszeć różnicy na naprawdę dobrych monitorach czy słuchawkach studyjnych.