To właśnie HPF, czyli filtr górnoprzepustowy, jest najczęściej stosowany, gdy chcemy pozbyć się nieprzyjemnych niskich częstotliwości w nagraniu głosu, zwłaszcza tych wywołanych przez spółgłoski zwarto-wybuchowe typu „p” czy „b”. Takie dźwięki generują tzw. popsy albo dudnienia, które praktycznie nie niosą informacji językowej, a wręcz przeszkadzają w odbiorze nagrania – szczególnie w podcastach, audiobookach czy reklamach. Filtr HPF pozwala „przepuścić” częstotliwości powyżej ustalonej granicy, np. 80 czy 120 Hz, a wszystko poniżej jest stopniowo tłumione. To bardzo skuteczne narzędzie. W branży audio, nawet w profesjonalnych studiach, to jedna z pierwszych czynności przy obróbce ścieżki wokalnej – nikt nie zostawia niskiego szumu czy trzasków z mikrofonu, bo potem ciężko to wyretuszować. Szczerze mówiąc, sam zawsze zaczynam od ustawienia HPF, zanim w ogóle biorę się za dalszą korekcję EQ. Warto pamiętać, że zbyt agresywne ustawienie progu odcięcia może „wyciąć” trochę naturalnej głębi głosu, dlatego dobrym zwyczajem jest słuchanie na dobrych monitorach i testowanie różnych wartości. Warto też wiedzieć, że niemal każdy mikser czy interfejs audio ma już taki filtr wbudowany. Moim zdaniem, to absolutna podstawa w pracy z głosem.
Można się łatwo pomylić przy wyborze rodzaju filtra, bo każdy z wymienionych pełni w audio swoje bardzo specyficzne zadania. LPF, czyli filtr dolnoprzepustowy, działa dokładnie odwrotnie niż HPF – przepuszcza niskie częstotliwości, a wycina wysokie. To zupełnie nieprzydatne, jeśli naszym problemem są niskoczęstotliwościowe popsy pochodzące z wybuchowych spółgłosek. W praktyce LPF stosuje się, by „zmiękczyć” sybilanty, szelesty lub zbytnie „szumy” w wysokich partiach, ale nigdy nie do eliminacji dudnień czy popów. High Shelf z kolei jest narzędziem bardziej subtelnym – to rodzaj korektora półkowego, którym można „podbić” lub „ściąć” całe pasmo powyżej (albo poniżej) jakiegoś progu, ale bez takiego jednolitego tłumienia jak w przypadku HPF czy LPF. Najczęściej używa się go przy masteringowej korekcji barwy głosu – na przykład, by dodać powietrza na górze lub pozbyć się nadmiernego basu, ale raczej w szerokim zakresie, nie punktowo. Comb Filter natomiast to zupełnie inna bajka – to filtr stosowany do uzyskania efektów specjalnych, np. efektu „robotycznego” dźwięku czy eliminacji konkretnych częstotliwości harmonicznych. Nie nadaje się do walki z popami czy dudnieniami. Z mojego doświadczenia najczęstszym błędem jest myślenie, że wystarczy „coś obciąć” w EQ i problem zniknie, podczas gdy tylko HPF daje precyzyjną kontrolę nad dolnym zakresem częstotliwości, eliminując to, co naprawdę przeszkadza. W literaturze i kursach produkcji dźwięku zawsze podkreśla się, że usuwając niskoczęstotliwościowe zakłócenia w nagraniach głosu, należy zaczynać od HPF – to po prostu najlepsza praktyka i pierwszy krok przed dalszą korekcją. Każdy inny wybór może skutkować niepotrzebną utratą czytelności lub niezamierzonym zniekształceniem barwy.