Noise Reduction to specjalistyczny proces, który służy właśnie do redukcji szumów w nagraniach – czy to głosu, czy instrumentów, czy ogólnie w miksie. Cały myk polega na tym, że systemy do redukcji szumów analizują sygnał i starają się usunąć tylko to, co uznają za niepożądane zakłócenia, jak np. szum tła, szum taśmy, buczenie czy nawet szumy wynikające z pracy urządzeń czy kiepskich kabli. W praktyce Noise Reduction stosuje się na etapie postprodukcji, często w programach typu DAW (np. Adobe Audition, Izotope RX – swoją drogą RX to czołówka jeśli chodzi o naprawianie nagrań). Bardzo ważne jest, by nie przesadzić z redukcją, bo wtedy brzmi to nienaturalnie, czasem pojawiają się artefakty i nagranie robi się takie... plastikowe. W branży standardem jest, żeby najpierw zadbać o czyste źródło (dobry mikrofon, izolacja akustyczna), a dopiero potem, jeśli coś w nagraniu zostało, działać za pomocą Noise Reduction. Moim zdaniem, jeśli ktoś poważnie podchodzi do produkcji audio, powinien umieć korzystać z tego typu narzędzi, bo one naprawdę ratują skórę, np. kiedy nagranie robione było w trudnych warunkach terenowych albo ze sprzętem nie najwyższych lotów. Dodatkowo, Noise Reduction to nie tylko filtry – to często zaawansowane algorytmy, które porównują fragmenty ciszy i sygnału, ucząc się, co jest szumem. To jest zupełnie inne podejście niż zwykły EQ czy kompresja.
Często spotykam się z przekonaniem, że takie narzędzia jak HPF, kompresja czy dithering mogą rozwiązać problem z zakłóceniami w postaci szumów, ale to spore uproszczenie i prowadzi do mylnych wniosków podczas miksu lub masteringu. Zacznijmy od HPF, czyli filtra górnoprzepustowego (High Pass Filter) – jego główną funkcją jest usuwanie niskich częstotliwości poniżej określonego progu. Owszem, jeśli szumem jest buczenie lub przydźwięk sieciowy w paśmie np. 50/60 Hz, to HPF może pomóc, tyle że szumy w nagraniach najczęściej są rozciągnięte w szerokim paśmie, obejmują także wyższe częstotliwości. HPF nie poradzi sobie z szumem ogólnym, a już tym bardziej z sybilantami czy szumami taśmy. Kompresja natomiast pozwala kontrolować zakres dynamiki sygnału, czyli wyrównywać poziomy cichych i głośnych dźwięków. Kompresor nie odróżnia, co jest szumem, a co sygnałem pożądanym – on po prostu ściska wszystko razem, więc jeśli szum jest obecny, to efektywnie podniesie jeszcze jego poziom względem ciszy. Z kolei dithering to proces polegający na dodawaniu bardzo drobnego, kontrolowanego szumu podczas konwersji bitowej (np. z 24 bitów na 16 bitów), żeby zamaskować zniekształcenia kwantyzacji – jest to szum „kontrolowany” i nie służy on do redukcji istniejących zakłóceń, wręcz przeciwnie: jest tam dodawany celowo. Moim zdaniem, dużo osób myli te procesy, bo wydaje się, że każdy z nich coś 'zmienia' w sygnale. Jednak prawdziwa redukcja szumów wymaga właśnie narzędzi zaprojektowanych specjalnie do tego celu – Noise Reduction. Warto o tym pamiętać, bo stosowanie filtrów lub kompresji tam, gdzie chodzi o szum szerokopasmowy, nie tylko nic nie da, ale czasami wręcz pogorszy sprawę, wycinając ważne składowe sygnału albo uwypuklając zakłócenia.