Na zdjęciu pokazane jest typowe źródło światła widzialnego do światłowodów, potocznie nazywane VFL (Visual Fault Locator). Urządzenie emituje czerwone światło laserowe, najczęściej o długości fali ok. 650 nm, które jest dobrze widoczne gołym okiem. W praktyce używa się go do lokalizowania uszkodzeń mechanicznych włókna: mikrozgięć, pęknięć, złych spawów, źle zaciśniętych złączy, a także do sprawdzania ciągłości toru optycznego. Jeśli w płaszczu kabla jest pęknięcie albo włókno jest mocno załamane, światło „ucieka” na zewnątrz i widać wyraźne prześwity. To bardzo przydatne narzędzie przy szybkich pracach serwisowych, szczególnie na krótkich odcinkach, patchcordach, w szafach telekomunikacyjnych czy przy uruchamianiu instalacji FTTH w budynkach. W dobrych praktykach pomiarowych, zgodnie z wytycznymi producentów sprzętu i normami typu IEC 61300, VFL traktuje się jako narzędzie pomocnicze, a nie przyrząd do dokładnych pomiarów tłumienia czy reflektancji. Jego rolą jest wizualne wskazanie miejsca problemu, a nie generowanie raportu pomiarowego. Z mojego doświadczenia instalatorzy często zaczynają właśnie od VFL: najpierw sprawdzają, czy tor jest w ogóle drożny i gdzie ewentualnie widać nieszczelność, a dopiero potem wchodzą z miernikiem mocy optycznej albo OTDR. Warto też pamiętać o bezpieczeństwie – to jest laser klasy 2/3, nie wolno patrzeć wprost w ferrulę ani świecić nikomu w oczy. Przy prawidłowym użyciu to proste, tanie i bardzo skuteczne narzędzie do codziennej pracy z sieciami światłowodowymi.
Na ilustracji widać ręczne, długie urządzenie przypominające wskaźnik laserowy z niebieskim suwakiem. Bardzo łatwo pomylić je z innymi przyrządami pomiarowymi do światłowodów, bo z zewnątrz sporo z nich wygląda podobnie: czarne cylindry, etykiety z napisem „laser”, ostrzeżenia o niebezpieczeństwie. W praktyce jednak każdy z wymienionych przyrządów działa zupełnie inaczej i służy do innych zadań. Miernik mocy optycznej to zazwyczaj urządzenie z wyświetlaczem, do którego podłączamy światłowód i odczytujemy poziom mocy w dBm. On sam z siebie nie świeci, tylko mierzy to, co dociera z drugiej strony toru optycznego. Używa się go do pomiaru tłumienia łącza, weryfikacji, czy sygnał mieści się w budżecie mocy zgodnie z zaleceniami producentów urządzeń aktywnych oraz normami, np. IEC czy ITU-T dla konkretnych klas sieci. Reflektometr OTDR to już w ogóle inna liga – duże, najczęściej „walizkowe” urządzenie z ekranem, które wysyła krótkie impulsy świetlne i na podstawie odbić (refleksów) tworzy wykres całej trasy światłowodu. Pozwala precyzyjnie zlokalizować spawy, złącza, uszkodzenia, zmierzyć tłumienie odcinkowe i reflektancję. Nie wygląda jak mały „długopis”, tylko raczej jak miernik instalatorski z menu, portami, często z możliwością zapisu raportów zgodnych z wymaganiami operatorów. Z kolei reflektometr TDR pracuje w ogóle w domenie elektrycznej, nie optycznej. Służy do badania kabli miedzianych (skrętka, koncentryk) za pomocą impulsów elektrycznych. Pomysł jest podobny jak w OTDR, ale medium i parametry są inne: zamiast tłumienia optycznego mierzymy impedancję, odbicia sygnału elektrycznego, długość pary itp. Błąd myślowy polega tu głównie na tym, że widząc słowo „reflektometr” albo „laser” od razu zakłada się, że każde takie urządzenie to OTDR albo jakiś zaawansowany miernik. Tymczasem na zdjęciu widać proste źródło światła widzialnego – tzw. VFL. Nie ma ono ani funkcji pomiaru mocy, ani reflektometrii, tylko świeci ciągłym lub modulowanym czerwonym światłem, żeby ułatwić ręczne lokalizowanie uszkodzeń i sprawdzanie ciągłości włókna. W profesjonalnej praktyce zawsze warto patrzeć na konstrukcję urządzenia i jego złącza, a nie tylko na ogólny kształt czy kolor obudowy.