W szerokopasmowych sieciach analogowych kluczowe jest nie tylko to, że sygnał „jakoś tam” dociera, ale w jakiej relacji jest do szumu i zakłóceń. Właśnie dlatego poprawną miarą jakości transmisji jest odstęp sygnału od szumu, czyli SNR (Signal to Noise Ratio). Mówiąc prościej: porównujemy, jak mocny jest sygnał użyteczny w stosunku do mocy szumu. Im większy odstęp, tym czytelniejszy, mniej zniekształcony i stabilniejszy sygnał. W praktyce wyraża się to zazwyczaj w decybelach (dB). Na przykład w klasycznych sieciach kablowych TV czy w modemach kablowych DOCSIS operatorzy pilnują, żeby SNR na kanale był powyżej określonego progu, np. 30–35 dB, bo poniżej zaczynają się problemy z jakością obrazu albo z błędami w transmisji danych. Moim zdaniem to właśnie SNR jest takim „zdrowym rozsądkiem” w telekomunikacji: sam poziom szumu nic nie mówi, jeśli nie wiemy, jak duży jest sygnał, a sama moc sygnału też jest myląca, jeśli tło szumowe jest wysokie. W standardach i dokumentacjach technicznych, czy to dla systemów HFC, czy dla radiolinii analogowych, zawsze pojawiają się wymagania typu: minimalny SNR dla określonej jakości usług, np. dla modulacji QAM o wyższym rzędzie wymagany jest wyższy SNR. W praktyce serwisanci przy pomiarach sprawdzają właśnie odstęp sygnał/szum miernikiem poziomu sygnału, a nie samą moc nośnej. Ma to ogromne znaczenie przy doborze wzmacniaczy, tłumików, planowaniu długości odcinków kabla koncentrycznego i przy kompensacji tłumienia w funkcji częstotliwości. Jeśli SNR spada poniżej zalecanych przez producenta urządzeń wartości, rośnie BER, pojawiają się zakłócenia obrazu (śnieg, pasy) lub zrywanie połączeń. Dobra praktyka branżowa to projektowanie i utrzymywanie sieci tak, aby zachować wymagany odstęp sygnału od szumu z odpowiednim marginesem bezpieczeństwa, np. kilka dB zapasu na starzenie się elementów i zmiany warunków pracy.
W sieciach szerokopasmowych analogowych bardzo łatwo skupić się na „intuicyjnych” parametrach, które wydają się ważne, ale same w sobie nie opisują jakości transmisji. Częsty błąd polega na patrzeniu wyłącznie na poziom szumu w kanale. Owszem, niski poziom szumu jest pożądany, ale jeśli nie porównamy go z poziomem sygnału użytecznego, to taka informacja jest niepełna. Można mieć stosunkowo wysoki poziom szumu, ale jeśli sygnał jest jeszcze mocniejszy, to jakość odbioru będzie wciąż dobra. Z drugiej strony bardzo niski szum przy ekstremalnie słabym sygnale też nie zagwarantuje stabilnej transmisji. Dlatego sama wartość szumu bez odniesienia do sygnału nie jest właściwą miarą jakości. Podobnie bywa z mocą sygnału odebranego. Wiele osób myśli: „im większa moc, tym lepiej”, co w praktyce wcale nie musi być prawdą. Sygnał może być silny, ale jeśli jednocześnie rosną zakłócenia, intermodulacje, przesłuchy i szerokopasmowy szum tła, to realna jakość informacji się pogarsza. W sieciach kablowych TV można mieć bardzo wysoki poziom sygnału, a mimo to obraz będzie zaśnieżony lub pojawią się błędy w transmisji danych, bo odstęp sygnału od szumu jest zbyt mały. Kolejnym źródłem nieporozumień jest elementowa stopa błędów. To pojęcie typowe dla systemów cyfrowych, gdzie mierzymy BER (Bit Error Rate) i patrzymy, jaki ułamek bitów został zniekształcony. W klasycznych, czysto analogowych szerokopasmowych systemach nie operuje się na bitach, tylko na parametrach jakości sygnału ciągłego, więc elementowa stopa błędów nie jest podstawową miarą jakości. Oczywiście w nowoczesnych sieciach, które fizycznie używają kanałów analogowych, ale przenoszą sygnały zmodulowane cyfrowo, BER jest bardzo ważny, jednak nadal jest on skutkiem m.in. zbyt małego odstępu sygnału od szumu. Typowy błąd myślowy polega więc na wybieraniu parametru „ładnie brzmiącego” albo dobrze znanego z innych dziedzin, zamiast spojrzeć na to, co faktycznie opisuje relację między informacją a zakłóceniami. W analogowych szerokopasmowych systemach podstawą jest właśnie relacja sygnał/szum, a nie sam poziom któregokolwiek z nich ani wskaźniki charakterystyczne wyłącznie dla transmisji cyfrowej.