Prawidłowa odpowiedź „nieciągły i w określonych momentach czasowych” bardzo dobrze oddaje ideę transmisji z podziałem czasowym, czyli TDM (Time Division Multiplexing). W takim sposobie transmisji pojedynczy fizyczny kanał (np. jedno medium transmisyjne, jedna para przewodów, jedno łącze światłowodowe) jest współdzielony w czasie przez wielu użytkowników albo wiele strumieni danych. Sygnał nie płynie więc w sposób ciągły dla jednego użytkownika, tylko jest dzielony na krótkie szczeliny czasowe (tzw. szczeliny lub sloty czasowe). Każdy użytkownik dostaje swoją szczelinę w określonym, cyklicznie powtarzającym się momencie. Czyli: raz nadaje użytkownik A, za chwilę B, potem C, potem znowu A itd. Moim zdaniem najłatwiej to skojarzyć z harmonogramem na boisku: każdy ma przydzielony swój kawałek czasu i nie wchodzi na boisko kiedy chce, tylko o konkretnej godzinie. W systemach telekomunikacyjnych klasyczne przykłady to ramki E1 (standard ITU-T G.704 i G.732) z 32 szczelinami czasowymi po 64 kb/s, gdzie poszczególne kanały głosowe są właśnie multipleksowane czasowo. Podobnie działa GSM, gdzie w jednym kanale radiowym mamy osiem szczelin czasowych TDMA przydzielanych różnym abonentom. Z praktycznego punktu widzenia TDM zapewnia przewidywalne opóźnienia i gwarantowaną przepływność dla każdego kanału, bo jego slot pojawia się zawsze w tym samym miejscu ramki. To jest jedna z ważniejszych dobrych praktyk w systemach czasu rzeczywistego – deterministyczne planowanie dostępu do medium. Współczesne sieci pakietowe trochę odeszły od „czystego” TDM, ale w transmisji profesjonalnej (np. SDH/SONET, systemy radioliniowe) zasada nieciągłej, ściśle zaplanowanej w czasie transmisji wielu kanałów po jednym medium jest wciąż fundamentem. W skrócie: nieciągłość oznacza podział na dyskretne sloty, a „określone momenty” – sztywny harmonogram tych slotów.
W transmisji z podziałem czasowym łatwo pomylić kilka pojęć, bo intuicyjnie wielu osobom wydaje się, że skoro sygnał płynie po kablu, to musi być „ciągły” i że cała magia dzieje się tylko w warstwie częstotliwości. Takie myślenie prowadzi właśnie do odpowiedzi opisujących transmisję jako ciągłą lub jako nadawanie w dowolnych chwilach. W podejściu TDM kluczowe jest to, że pojedynczy kanał fizyczny jest dzielony w osi czasu na krótkie przedziały, z góry zaplanowane. Sygnał jednego użytkownika nie zajmuje łącza cały czas, tylko pojawia się w swojej szczelinie czasowej, znika, potem znowu pojawia się w kolejnej szczelinie. Z punktu widzenia pojedynczego strumienia danych jest to więc transmisja nieciągła – dane idą porcjami, a nie w sposób nieprzerwany. Opisy typu „ciągły i na dowolnej częstotliwości” albo „ciągły i na określonej częstotliwości” pasują raczej do prostego modelu jednego kanału analogowego, gdzie jedna usługa okupuje całe pasmo. To jest bliższe klasycznej modulacji jednego sygnału nośnego niż multipleksowaniu czasowemu. W świecie praktyki takie podejście oznacza marnowanie zasobów, bo jedno łącze służy tylko jednemu użytkownikowi, a przecież standardy telekomunikacyjne od dziesięcioleci idą w stronę współdzielenia medium. Z kolei wyobrażenie, że transmisja TDM jest „nieciągła i w dowolnych momentach czasowych”, myli TDM z dostępem asynchronicznym lub pakietowym, gdzie ramki mogą pojawiać się w mniej uporządkowany sposób. W TDM momenty nadawania są ściśle zdefiniowane w ramce czasowej i powtarzają się cyklicznie. To właśnie odróżnia TDM od np. sieci Ethernet typu best effort, gdzie kolizje i zmienne opóźnienia są zjawiskiem naturalnym. W dobrych praktykach projektowania systemów telekomunikacyjnych, szczególnie tych zgodnych z zaleceniami ITU-T czy 3GPP, podkreśla się deterministykę TDM: każdy kanał ma swój przydział czasu, a urządzenia końcowe dokładnie wiedzą, kiedy mogą nadawać i kiedy odbierać. Błędne odpowiedzi wynikają więc głównie z utożsamiania transmisji z ciągłym zajęciem łącza przez jeden sygnał albo z przekonania, że brak ciągłości oznacza pełną dowolność w czasie. Tymczasem w TDM ta „nieciągłość” jest bardzo precyzyjnie zaplanowana i zsynchronizowana.