Prawidłowo chodzi o szumy, bo właśnie odstęp sygnał–szum (SNR) bezpośrednio zależy od poziomu sygnału wyjściowego przy założeniu, że poziom szumu własnego toru wzmacniacza jest w praktyce stały. Jeśli zmniejszasz poziom wyjściowy wzmacniacza, a szum własny urządzenia pozostaje na mniej więcej tym samym poziomie napięciowym czy mocowym, to różnica między sygnałem a szumem maleje. Czyli odstęp sygnał od szumów się pogarsza. W technice audio, radiowej czy pomiarowej to jest absolutna podstawa: żeby mieć dobry, „czysty” sygnał, staramy się pracować możliwie wysoko powyżej poziomu szumów, ale jeszcze poniżej progu nieliniowości i przesterowania. Moim zdaniem to jest jedna z kluczowych umiejętności praktycznych – umieć tak dobrać poziomy, żeby nie zabić SNR, a jednocześnie nie wejść w przester. W praktyce np. w systemach audio zgodnych z normami typu AES czy w torach nadawczych zgodnych z zaleceniami ITU ustala się tzw. nominalny poziom pracy. Ten poziom jest kompromisem: z jednej strony ma zapewnić odpowiedni odstęp sygnał–szum (często rzędu 60–90 dB w lepszych systemach), a z drugiej strony zostawić zapas headroomu na szczyty sygnału. Jeśli operator bezmyślnie „przyciszy” wyjście wzmacniacza o kilka lub kilkanaście decybeli, to co się dzieje? Szum własny stopni końcowych, szum termiczny rezystorów, szum wejściowy przedwzmacniaczy – to wszystko praktycznie się nie zmienia, więc SNR spada. Widać to bardzo ładnie na analizatorze widma: linia szumowa zostaje mniej więcej tam gdzie była, a piki sygnału opadają. Dlatego w profesjonalnych instalacjach robi się tzw. gain staging: poszczególne stopnie wzmacniają tak, żeby maksymalizować odstęp od szumów, zamiast na ślepo kręcić jednym potencjometrem wyjściowym. W komunikacji radiowej albo w torach pomiarowych to samo – zbyt niski poziom sygnału na wyjściu oznacza, że przy dalszej obróbce, transmisji czy zapisie szumy zaczną dominować i dokładność pomiaru lub czytelność transmisji dramatycznie spadnie.
W tym zagadnieniu łatwo się pomylić, bo intuicja często podpowiada, że jak coś „ściszamy”, to wszystko się poprawia: mniej zniekształceń, mniej problemów, lepsza jakość. I faktycznie, w pewnym sensie przy niższym poziomie sygnału zmniejszają się zniekształcenia nieliniowe, w tym skrośne, drugiego czy trzeciego rzędu. Ale pytanie nie dotyczyło zniekształceń w ogóle, tylko konkretnego odstępu sygnału od czegoś. Kluczowe jest tu słowo „odstęp”, czyli różnica poziomów wyrażona zwykle w dB. Zniekształcenia skrośne, oraz zniekształcenia drugiego i trzeciego rzędu, są związane z nieliniowością elementów aktywnych, szczególnie przy pracy blisko granicy mocy albo przy niewłaściwym ustawieniu punktu pracy. Kiedy obniżasz poziom wyjściowy wzmacniacza, bardzo często rzeczywiście maleje udział takich zniekształceń, bo tranzystory czy układy scalone pracują dalej od obszaru nasycenia czy odcięcia. To jednak nie oznacza automatycznie, że „odstęp sygnału od zniekształceń skrośnych” czy „od zniekształceń drugiego/trzeciego rzędu” zawsze się zmniejsza. W wielu realnych układach jest dokładnie odwrotnie: zmniejszenie poziomu sygnału zmniejsza poziom zniekształceń jeszcze szybciej niż samego sygnału, więc względny odstęp może się poprawić. Typowy błąd myślowy polega na wrzuceniu do jednego worka szumów i zniekształceń nieliniowych. Szum ma w większości torów elektronicznych w miarę stały poziom (określany np. przez szum własny wzmacniacza, rezystorów, źródła zasilania). Zniekształcenia nieliniowe natomiast są ściśle zależne od amplitudy sygnału i charakterystyki przenoszenia. Dlatego gdy pytanie mówi o „odstępie sygnału” bez wskazania harmonicznych czy intermodulacji, w kontekście podstawowych pojęć wzmacniaczy prawie zawsze chodzi o odstęp sygnał–szum. Standardy opisujące parametry wzmacniaczy, urządzeń audio czy radiowych (jak normy IEC, AES, ITU) bardzo wyraźnie rozdzielają parametry SNR i THD/IMD. Dobre praktyki projektowe mówią: najpierw zapewnij odpowiedni odstęp od szumów przez właściwe poziomy wzmocnienia, a dopiero potem walcz ze zniekształceniami nieliniowymi przez dobór klasy pracy, sprzężenie zwrotne, liniowe stopnie mocy. Zakładanie, że obniżenie poziomu wyjściowego zawsze pogarsza odstęp od zniekształceń, jest więc zbyt dużym uproszczeniem i nie wynika z rzeczywistych modeli pracy wzmacniaczy.