Oznaczenie „wolne od GMO” odnosi się wyłącznie do pochodzenia surowców, a konkretnie do tego, że nie zostały one uzyskane z organizmów modyfikowanych genetycznie. Chodzi tu głównie o rośliny, takie jak soja, kukurydza, rzepak czy bawełna, które na świecie bardzo często występują w odmianach GMO. Jeżeli producent umieszcza na etykiecie zapis „wolne od GMO”, deklaruje, że w łańcuchu surowcowym zastosowano wyłącznie odmiany niemodyfikowane genetycznie, zgodne z przepisami prawa żywnościowego. W praktyce oznacza to konieczność prowadzenia dokumentacji pochodzenia surowców, kontroli dostawców, czasem także badań laboratoryjnych (np. metodą PCR) w celu potwierdzenia braku materiału GMO powyżej określonego progu. Z mojego doświadczenia w technologiach żywności, takie oznaczenie jest często elementem strategii marketingowej, ale jednocześnie wiąże się z realnymi wymaganiami systemów jakości, np. HACCP, ISO 22000 czy dobrych praktyk produkcyjnych (GMP). Trzeba pamiętać, że „wolne od GMO” nie ma żadnego automatycznego związku z innymi cechami produktu: nie mówi nic o alergenach, konserwantach, poziomie zanieczyszczeń chemicznych czy mikrobiologicznych. Możemy mieć produkt „wolny od GMO”, który zawiera alergeny (np. mleko, gluten) albo konserwanty – i to będzie całkowicie zgodne z prawem. Dobra praktyka, jako technik technologii żywności, to zawsze czytać etykietę całościowo: osobno sprawdzać informacje o GMO, osobno listę składników, alergeny, dodatki do żywności (E-dodatki) oraz warunki przechowywania. W zakładzie produkcyjnym takie deklaracje wymagają też odpowiedniej segregacji surowców, oznakowania magazynów i kontroli krzyżowego zanieczyszczenia, żeby nie pomylić partii z i bez GMO.
Określenie „wolne od GMO” bywa w praktyce bardzo mylące, bo część osób automatycznie kojarzy je ze „zdrowsze”, „bez chemii” albo „bez alergenów”. To jest typowy błąd myślowy: utożsamianie jednego parametru jakościowego z całym pakietem cech zdrowotnych produktu. Z punktu widzenia technologii żywności i przepisów prawa, informacja o GMO dotyczy wyłącznie kwestii modyfikacji genetycznej surowca, a nie jego wartości odżywczej czy bezpieczeństwa alergennego. Produkt „wolny od GMO” może zawierać alergeny w pełni legalnie – mleko, jaja, gluten, orzechy, soję niemodyfikowaną genetycznie i wiele innych. Alergenowość wynika z obecności konkretnych białek, a nie z tego, czy dany organizm był modyfikowany genetycznie czy nie. Dlatego informacja o alergenach jest regulowana osobnymi przepisami i oznaczana oddzielnie na etykiecie, zwykle wytłuszczeniem lub specjalnym komunikatem. Podobnie jest z zanieczyszczeniami chemicznymi, fizycznymi czy mikrobiologicznymi. O ich poziomie decydują warunki uprawy, stosowane pestycydy, jakość wody, higiena produkcji, procesy mycia, obróbki cieplnej i systemy bezpieczeństwa żywności (HACCP, GMP, GHP), a nie sam fakt modyfikacji genetycznej. Produkt bez GMO wcale nie musi być „czystszy” – nadal podlega tym samym normom dotyczącym pozostałości pestycydów, metali ciężkich czy mykotoksyn, które określają rozporządzenia UE i polskie przepisy. Kolejna częsta pomyłka to łączenie hasła „bez GMO” z brakiem konserwantów chemicznych. Konserwanty (np. sorbinian potasu, azotyny, benzoesan sodu) to dodatki do żywności regulowane przepisami o dodatkach (E-dodatki). Można je stosować zarówno w produktach zawierających GMO, jak i takich, które są od GMO wolne – to są zupełnie różne kryteria klasyfikacji. Producent może więc jednocześnie deklarować „wolne od GMO” i mieć w składzie klasyczne konserwanty, o ile jest to zgodne z odpowiednimi limitami i przeznaczeniem technologiczny. Z technicznego punktu widzenia, informacja „wolne od GMO” mówi tylko tyle: surowce nie pochodzą z organizmów modyfikowanych genetycznie w rozumieniu przepisów, a producent ma na to odpowiednią dokumentację i ewentualnie wyniki badań. Resztę – alergeny, dodatki, zanieczyszczenia, wartości odżywcze – trzeba zawsze czytać osobno na etykiecie i analizować zgodnie z zasadami bezpieczeństwa żywności.