Prawidłowe wykluczenie całej partii kompotu z dystrybucji wynika z podstawowych zasad bezpieczeństwa żywności i systemów jakości takich jak HACCP, GMP czy GHP. Obecność much w kilku słoikach oznacza, że doszło do poważnego zanieczyszczenia fizycznego i potencjalnie mikrobiologicznego, a co gorsza – do awarii któregoś etapu procesu: przygotowania surowca, napełniania, zamykania lub higieny linii produkcyjnej. Moim zdaniem już sam fakt, że owady znalazły się w finalnym produkcie, świadczy o tym, że kontrola krytycznych punktów nie zadziałała tak, jak powinna. W takiej sytuacji zgodnie z dobrą praktyką produkcyjną nie można ufać, że pozostałe słoiki są w 100% bezpieczne, nawet jeśli wizualnie wyglądają dobrze. W przemyśle spożywczym obowiązuje zasada ostrożności: jeśli istnieje realne ryzyko zagrożenia zdrowia konsumenta, cała partia jest wycofywana lub blokowana do czasu wyjaśnienia sprawy. Mucha w produkcie to nie tylko ciało obce, ale też potencjalny nośnik drobnoustrojów chorobotwórczych, toksyn, jaj pasożytów. Pasteryzacja co prawda redukuje mikroflorę, ale skoro owady przetrwały w opakowaniu, to znaczy, że mogło dojść do nieszczelności, błędów temperaturowych albo wtórnego zanieczyszczenia po obróbce cieplnej. W praktyce zakładowej taka sytuacja oznacza konieczność: zablokowania partii, przeprowadzenia dochodzenia przyczynowego (przegląd filtracji, osłon przed owadami, stanu siatek, lamp owadobójczych, higieny personelu), udokumentowania działań korygujących i zapobiegawczych. To jest typowy przykład, gdzie przepisy, normy jakości i po prostu zdrowy rozsądek mówią to samo: lepiej ponieść stratę produkcyjną, niż ryzykować bezpieczeństwo konsumenta i reputację zakładu. W dobrze zarządzanym zakładzie takie zdarzenie traktuje się jako sygnał do wzmocnienia nadzoru sanitarnego, a nie do „ratowania” partii na siłę.
Wszystkie odpowiedzi, które próbują w jakikolwiek sposób „uratować” partię kompotu z muchami, opierają się na błędnym założeniu, że wystarczy usunąć widoczne zanieczyszczenie i problem znika. To jest bardzo typowy błąd myślowy: skupienie się na objawie (mucha w słoiku) zamiast na przyczynie (nieskuteczna ochrona przed szkodnikami, naruszona higiena procesu, możliwe nieszczelności opakowań). Przecedzanie kompotu czy ręczne wyjmowanie owadów nie usuwa ryzyka mikrobiologicznego ani chemicznego. Owady mogły już wcześniej wprowadzić drobnoustroje, a produkty ich rozkładu, fragmenty ciała, odchody czy potencjalne toksyny pozostają w produkcie, nawet jeśli ich nie widać gołym okiem. Z punktu widzenia systemu HACCP takie działanie byłoby jawnym łamaniem zasad identyfikacji i nadzoru nad partią niezgodną z wymaganiami. Pomysł ponownej pasteryzacji kompotu z już obecnymi owadami też jest złudny. Po pierwsze, ponowne ogrzewanie w opakowaniu nie naprawi faktu, że proces pierwotny był niewiarygodny – skoro raz zawiódł, to nie mamy gwarancji, że teraz wszystko jest idealnie. Po drugie, obróbka cieplna nie usunie fizycznych zanieczyszczeń, a rozgotowane owady i tak pozostaną w produkcie w postaci fragmentów, co całkowicie dyskwalifikuje towar handlowo i sanitarne. Dodatkowo, z mojego doświadczenia, takie „kombinowanie” jest sprzeczne z dobrą praktyką produkcyjną GMP i może zakończyć się bardzo poważnymi konsekwencjami przy jakiejkolwiek kontroli sanitarnej. Równie niebezpieczna jest pokusa, żeby sprzedać tylko część partii, w której nie znaleziono much. Skoro w kilku słoikach z tej samej partii są owady, to znaczy, że cały proces był narażony na zanieczyszczenie. Brak much w pojedynczym słoiku nie jest żadnym dowodem bezpieczeństwa, bo kontrola wizualna jest wyrywkowa i ograniczona. Właśnie dlatego przemysł spożywczy opiera się na kontroli procesu i partii, a nie na pojedynczych sztukach produktu. Dobre praktyki, normy bezpieczeństwa żywności oraz podstawowa etyka zawodowa mówią jasno: partia z taką niezgodnością jest nieakceptowalna i musi być wycofana, a zakład powinien skupić się na znalezieniu przyczyn i wdrożeniu działań zapobiegawczych, zamiast na próbach „kosmetycznego” ratowania produktu.