Prawidłowa jest metoda liofilizacyjna, bo właśnie ona najlepiej zachowuje pierwotne cechy surowca i umożliwia bardzo dobrą rehydratację, czyli ponowne uwodnienie produktu. W liofilizacji najpierw zamraża się jabłka, a potem usuwa się wodę w warunkach głębokiej próżni, poprzez sublimację lodu. Dzięki temu komórki roślinne są dużo mniej zniszczone niż przy klasycznym suszeniu konwekcyjnym, gdzie wysoka temperatura powoduje kurczenie się tkanek, zbrązowienia, utratę aromatu i witamin. Moim zdaniem to jest taka „luksusowa” metoda suszenia, bardzo ceniona w technologiach żywności o podwyższonej jakości. Po zalaniu liofilizowanych jabłek wodą, kawałki szybko chłoną wodę, odzyskują kształt, strukturę, barwę i w dużym stopniu smak świeżego surowca. W praktyce przemysłowej liofilizowane jabłka wykorzystuje się np. w musli, batonach zbożowych, żywności turystycznej, racjach wojskowych czy żywności specjalnego przeznaczenia (np. dla astronautów). Tam wymaga się, żeby po kontakcie z wodą produkt był jak najbardziej zbliżony do świeżego. Dobrą praktyką jest też odpowiednie przygotowanie surowca przed liofilizacją: właściwe mycie, obieranie, krojenie w równomierne cząstki oraz czasem krótkie blanszowanie i zabezpieczenie przed ciemnieniem (np. kwas askorbinowy). W normach jakości i standardach branżowych podkreśla się, że liofilizaty powinny mieć wysoką porowatość, niską aktywność wody i minimalne zmiany sensoryczne – i właśnie to sprawia, że tak dobrze się rehydratyzują. Przy jabłkach, które są delikatne i podatne na utlenianie, liofilizacja to w zasadzie złoty standard, jeśli priorytetem jest zachowanie właściwości zbliżonych do surowca.
W tym zadaniu kluczowe jest zrozumienie, że chodzi nie tylko o samo wysuszenie jabłek, ale o możliwość łatwego odzyskania przez susz pierwotnych właściwości surowca po kontakcie z wodą. Wiele osób automatycznie myśli o klasycznym suszeniu owiewowym, bo to najpopularniejsza metoda w przemyśle spożywczym. Strumień gorącego powietrza usuwa wilgoć stosunkowo tanio i w prostych urządzeniach. Jednak przy takim suszeniu powstają duże naprężenia w tkankach roślinnych, dochodzi do znacznego skurczu, zgrubienia ścian komórkowych, utraty lotnych związków aromatycznych i części witamin. Po ponownym uwodnieniu taki susz nie wraca do dawnego kształtu i struktury, jest gumowaty lub rozlazły, a nie zbliżony do świeżego jabłka. Metoda kontaktowa, gdzie ciepło przekazywane jest przez powierzchnie grzewcze (np. walce, płyty), jeszcze mocniej uszkadza strukturę, bo często pracuje się na cienkiej warstwie surowca. Daje to produkt bardziej „przypieczony”, spłaszczony, z wyraźną degradacją barwy i tekstury. Taki susz jest dobry np. do proszków, przecierów, ale nie wtedy, gdy zależy nam na odtworzeniu kawałków jabłka po nawodnieniu. Suszenie fluidyzacyjne kojarzy się z nowoczesną technologią i dobrą intensyfikacją procesu, ale nadal jest to klasyczne suszenie w gorącym powietrzu, tylko w złożu fluidalnym. Produkt ma krótszy czas przebywania w wysokiej temperaturze i lepszą równomierność, jednak mechanizm uszkodzenia struktury jest podobny: skurcz, pęknięcia, twardnienie powierzchni. Typowym błędem myślowym jest założenie, że skoro dana metoda jest szybka i bardziej zaawansowana, to automatycznie zapewnia najlepszą jakość rehydratacji – a tak wcale nie jest. W przypadku jabłek, żeby susz po zalaniu wodą możliwie wiernie odtworzył cechy świeżego surowca, potrzebna jest metoda, która minimalizuje denaturację białek, żelowanie pektyn, uszkodzenia ścian komórkowych i degradację barwników. Właśnie dlatego klasyczne metody konwekcyjne (owiewowa, fluidyzacyjna) i kontaktowe nie spełniają tego wymagania na takim poziomie, jak liofilizacja. W praktyce technologicznej wybór tamtych metod uzasadnia się głównie kosztami i wydajnością, a nie maksymalną jakością rehydratacji.