Urządzenia lektorskie służą głównie do odczytywania tekstu wydrukowanego głosem syntetycznym. W praktyce oznacza to, że takie urządzenie potrafi zeskanować np. stronę książki, gazetę, dokument czy nawet ulotkę i za pomocą przetwarzania OCR (optyczne rozpoznawanie znaków) zamienić tekst drukowany na mowę syntetyczną. To takie bardzo praktyczne rozwiązanie, zwłaszcza dla osób niewidomych, słabowidzących albo z trudnościami w czytaniu. Z mojej perspektywy to narzędzie, które faktycznie otwiera nowe możliwości w codziennym życiu – na przykład przy samodzielnym czytaniu etykiet, rozumieniu listów urzędowych czy po prostu przeglądaniu prasy. Co ciekawe, większość nowoczesnych urządzeń lektorskich działa całkowicie samodzielnie, bez potrzeby podłączania do komputera. Według wytycznych Polskiego Związku Niewidomych i najnowszych standardów, takie rozwiązania to obecnie podstawa wspomagania osób z dysfunkcją wzroku. Warto wiedzieć, że to nie jest to samo co syntezator mowy używany w komputerze – urządzenie lektorskie jest zwykle przenośne i proste w obsłudze. Z moich obserwacji wynika, że coraz częściej integruje się je też z innymi technologiami wspierającymi, na przykład z lupami elektronicznymi czy aplikacjami na smartfony. To naprawdę kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o dostępność i niezależność.
Wiele osób myli pojęcie urządzeń lektorskich z innymi technologiami wspierającymi i narzędziami komunikacyjnymi. Takie zamieszanie wynika często z tego, że na rynku dostępnych jest sporo różnych rozwiązań dla osób z niepełnosprawnościami wzroku i łatwo się w tym pogubić. Przykładowo, tłumaczenie tekstu drukowanego na język polski to zupełnie inna funkcja, którą realizują raczej translatory elektroniczne, a nie urządzenia lektorskie. Te drugie nie wykonują tłumaczeń językowych, tylko przekształcają tekst zapisany w formie drukowanej w mowę. Typowy błąd myślowy to utożsamianie lektora z tłumaczem – a przecież lektor w tym sensie technicznym po prostu "czyta" tekst, nie analizuje treści pod kątem językowym. Kolejnym nieporozumieniem jest przekonanie, że urządzenia lektorskie opisują sceny w filmach w czasie rzeczywistym; za to odpowiadają specjalne usługi jak audiodeskrypcja, stosowana w kinach czy telewizji dla osób niewidomych. To zupełnie inna technologia, inny cel i inne urządzenia. Podobnie jest z tłumaczeniem filmów obcojęzycznych w czasie rzeczywistym – to już zadanie dla automatycznych tłumaczy i oprogramowania do rozpoznawania mowy, nie dla urządzeń lektorskich. Błąd polega tu na wrzucaniu całej gamy narzędzi dostępnościowych do jednego worka, a każda z tych technologii ma swoje własne, bardzo precyzyjne zastosowania. Z mojego doświadczenia wynika, że kluczem jest tu zrozumienie specyfiki rozwiązania: urządzenie lektorskie to narzędzie do zamiany tekstu drukowanego na mowę syntetyczną, bez tłumaczenia, bez interpretacji obrazu czy dźwięku, bez opisów audiowizualnych. Rozróżnienie tych funkcji jest bardzo ważne w praktyce codziennej pracy z osobami z niepełnosprawnościami, a także przy doborze odpowiedniego narzędzia do konkretnego zadania. Warto o tym pamiętać, żeby nie sugerować się pobieżnymi podobieństwami, tylko zagłębić się w to, co faktycznie robi dany sprzęt.