Zdecydowanie najistotniejszym parametrem przy pracy z wieloma wirtualnymi maszynami jest ilość pamięci RAM. Żeby uruchomić trzy wirtualne systemy Windows 10 64-bit, każdy z nich będzie potrzebował co najmniej 2 GB RAM, a to taki absolutny, minimalny wymóg zalecany przez Microsoft – w praktyce takie maszyny ledwo działają. Ale nawet zakładając te 2 GB na system, to już daje łącznie 6 GB, a trzeba jeszcze pamiętać, że sam system gospodarza (czyli ten główny, fizyczny Windows) również wymaga RAM-u, najlepiej ok. 2-4 GB, żeby wszystko stabilnie pracowało. W obecnej konfiguracji komputer ma tylko 2 GB RAM, więc praktycznie nie da się nawet odpalić jednej wirtualnej maszyny Windows 10, a co dopiero trzech. W branży IT przyjmuje się zasadę, że do komfortowej pracy z kilkoma maszynami wirtualnymi, minimum to 8 GB RAM, a im więcej, tym lepiej. W dużych firmach czy środowiskach produkcyjnych często stosuje się nawet 16 GB lub więcej, żeby uniknąć tzw. swapowania na dysk, które dramatycznie spowalnia komputer. Moim zdaniem inwestycja w RAM to podstawa, jeśli ktoś chce bawić się w wirtualizację – bez tego nawet najlepszy procesor czy dysk nie nadrobi braków. To właśnie pamięć RAM jest kluczowa dla płynności pracy wirtualnych systemów, a w praktyce niejeden informatyk miał z tym problem, jeśli zapomniał o tym przy planowaniu konfiguracji.
Analizując pozostałe odpowiedzi, nietrudno zauważyć kilka typowych nieporozumień, jeśli chodzi o dobór sprzętu pod wirtualizację. Często spotykam się z myśleniem, że najważniejszy jest procesor – owszem, mocny CPU jest istotny, ale nawet niezły Intel Core i5 spokojnie wystarczy do uruchomienia kilku wirtualnych systemów, pod warunkiem że nie pracujemy na bardzo wymagających zadaniach jak renderowanie czy zaawansowane obliczenia. Zmiana procesora na Core i7 w tym przypadku niewiele da bez odpowiedniej ilości RAM-u, bo i tak systemy wirtualne nie będą miały gdzie „zmieścić się” w pamięci. Jeśli chodzi o dysk, to pojemność rzędu 2 TB nie ma żadnego wpływu na możliwość uruchomienia trzech maszyn wirtualnych – ważniejsza byłaby tutaj prędkość (lepiej mieć SSD niż HDD), ale nawet 1 TB to bardzo dużo na typowe potrzeby biurowe. Kwestia karty graficznej i jej taktowania jest natomiast zupełnie poboczna – większość środowisk wirtualizacyjnych nawet nie korzysta z akceleracji GPU dla maszyn Windows 10, szczególnie przy zadaniach biurowych. Podbijanie częstotliwości pamięci karty graficznej zwykle nie wpłynie na wydajność wirtualnych systemów operacyjnych, chyba że mówimy o zastosowaniach graficznych, a tutaj mamy klasyczny przykład środowiska biurowego. Często spotkać można przekonanie, że każdy parametr komputera trzeba od razu „maksować”, tymczasem w praktyce kluczowe jest odpowiednie dobranie konkretnych komponentów pod konkretne zastosowanie. W wirtualizacji RAM po prostu rządzi – i to on, a nie procesor, dysk czy karta graficzna, decyduje, ile maszyn da się komfortowo uruchomić jednocześnie.