Najważniejsze na starcie prac montażowych przy urządzeniach dźwigowych jest utworzenie strefy bezpiecznej, do której nie mają dostępu osoby postronne. To absolutna podstawa BHP – nie chodzi tutaj tylko o formalność, ale o realne zabezpieczenie życia i zdrowia ludzi. Według norm branżowych, np. PN-EN 81-20 czy przepisów UDT, zanim nawet dotkniesz narzędzi czy podejdziesz do rozdzielni, musisz mieć pewność, że nikt niepowołany nie znajdzie się w niebezpiecznym miejscu. Moim zdaniem ten etap często jest bagatelizowany, bo wydaje się, że szybciej wyłączymy prąd i będzie spokój. Ale praktyka pokazuje, że największe zagrożenia pojawiają się z powodu nieuwagi osób postronnych – szczególnie w budynkach mieszkalnych czy użyteczności publicznej, gdzie nie brakuje ciekawskich. Najlepszą praktyką jest oznaczenie terenu taśmami ostrzegawczymi, zamontowanie tablic ostrzegawczych i – jeśli trzeba – fizyczne zabezpieczenie dostępu, choćby prowizorycznym ogrodzeniem. Dzięki temu minimalizujesz ryzyko nieszczęśliwych wypadków jeszcze zanim zaczniesz właściwą robotę. Z mojego doświadczenia wynika, że ta czynność daje też komfort psychiczny ekipie montażowej, bo możesz pracować spokojnie, nie martwiąc się, że ktoś nagle pojawi się na placu. Bezpieczeństwo najpierw – i to nie jest pusty slogan, tylko coś, co naprawdę przekłada się na codzienną praktykę zawodową. Lepiej stracić chwilę na ogarnięcie strefy niż później tłumaczyć się przed inspektorem czy – co gorsza – prokuraturą. Dobrze jest też pamiętać, że według rozporządzenia o minimalnych wymaganiach BHP, zabezpieczenie miejsca pracy to obowiązek kierującego pracami.
Wiele osób intuicyjnie uważa, że pierwszym krokiem podczas prac montażowych przy dźwigach powinno być wyłączenie włącznika głównego czy sprawdzenie urządzeń bezpieczeństwa. Wynika to często z przekonania, że odcięcie zasilania eliminuje najpoważniejsze ryzyko i pozwala spokojnie działać. Jednak w praktyce branżowej i według obowiązujących norm, takie podejście jest niekompletne. Wyobraź sobie sytuację, gdy chcesz wyłączyć zasilanie, ale w tym samym czasie w pobliżu pojawia się osoba postronna – lokator, serwisant innej instalacji czy nawet dziecko. Bez utworzonej strefy bezpiecznej zawsze istnieje ryzyko, że ktoś nieuprawniony wkroczy w obszar zagrożenia i stanie się ofiarą wypadku, nawet jeśli dźwig nie działa. Wiele wypadków miało miejsce właśnie dlatego, że zabrakło odpowiedniej izolacji terenu prac. Samo wyłączenie prądu czy zabezpieczenie włącznika nie chroni przed innymi zagrożeniami, jak choćby spadające narzędzia, ostre elementy konstrukcyjne, niespodziewane ruchy mechaniczne, na które nie wpływa odcięcie zasilania. Sprawdzanie urządzenia chwytającego czy dodatkowe zabezpieczenia prądowe są ważne, ale to czynności, które wykonuje się już po wyznaczeniu i zabezpieczeniu strefy roboczej. Typowym błędem jest też założenie, że wystarczy tabliczka albo szybkie ostrzeżenie – a przecież standardy mówią o fizycznym, jednoznacznym wydzieleniu strefy, najlepiej widocznej i trwałej na czas prac. Praktyka pokazuje, że brak strefy wyłącza pracowników z dalszej odpowiedzialności, a w rzeczywistości to właśnie jej brak prowadzi do najpoważniejszych incydentów. Moim zdaniem takie błędne rozumowanie jest pokłosiem starego podejścia do BHP, gdzie liczyło się „zrób szybko i będzie dobrze”. Teraz coraz mocniej docenia się planowanie działań prewencyjnych jeszcze zanim w ogóle dotkniesz narzędzi. Dopiero po fizycznym wyodrębnieniu i zabezpieczeniu strefy można przejść do wyłączania zasilania i kolejnych etapów przygotowawczych – to pokazuje, jak bardzo istotna jest kolejność działań i myślenie o bezpieczeństwie szeroko, a nie tylko przez pryzmat elektryki.