Prawidłowa kolejność czynności przy demontażu stycznika to najważniejsza sprawa, żeby zapewnić bezpieczeństwo sobie i urządzeniu. Najpierw zawsze trzeba odłączyć napięcie zasilające – bez tego ani rusz, bo ryzyko porażenia jest ogromne. Potem od razu sprawdzamy, czy faktycznie nie ma napięcia. Tu nie wystarczy zaufać samemu wyłącznikowi – praktyka pokazuje, że czasami mogą być usterki, a napięcie zostaje. Osobiście zawsze mierzę napięcie na zaciskach przed dalszą robotą. Następnie zabezpieczamy rozdzielnię czy szafę sterującą przed przypadkowym załączeniem – to może być blokada, tabliczka „Nie załączać!” albo zamknięcie rozdzielni na klucz – byle by nikt nie włączył napięcia, gdy my grzebiemy przy styczniku. Dopiero po tych wszystkich środkach ostrożności odłączamy przewody zasilające od stycznika. Na koniec fizycznie demontujemy stycznik. Takie podejście to nie tylko teoria – w realnych warunkach, na budowie czy w serwisie, każda pomyłka może być naprawdę kosztowna. Branżowe standardy, np. PN-EN 50110-1, podkreślają właśnie tę kolejność. Szczególnie ważne jest sprawdzanie braku napięcia i zabezpieczenie przed załączeniem – to są rzeczy, które często są pomijane przez mniej doświadczonych, a mogą uratować życie. Z mojego doświadczenia widać, że taka procedura daje największy spokój przy pracy i pozwala uniknąć niepotrzebnych awarii czy wypadków. Warto zawsze trzymać się tej kolejności, nawet jak ktoś się spieszy – bo tutaj nie ma miejsca na skróty.
Często podczas analizy kolejności czynności przy demontażu stycznika pojawia się przekonanie, że można najpierw odłączyć przewody zasilające lub nawet zdemontować urządzenie przed pełnym zabezpieczeniem układu. To typowy błąd myślowy spotykany u osób, które skupiają się bardziej na szybkości działania niż na bezpieczeństwie. Przykładowo, odłączanie przewodów przed upewnieniem się, że nie ma napięcia, to ogromne ryzyko – nie tylko dla zdrowia pracownika, ale i dla sprzętu. W praktyce niejednokrotnie spotyka się takie przypadki, gdzie ktoś pomija sprawdzenie braku napięcia, ufając samemu wyłącznikowi lub rutynie, a wystarczy drobna usterka, by skończyło się to porażeniem lub uszkodzeniem instalacji. Równie istotne jest zabezpieczenie stanowiska przed niepożądanym załączeniem napięcia – jeśli tego zabraknie, inny pracownik może nieświadomie włączyć zasilanie podczas prowadzenia prac, bo nie widzi, że ktoś pracuje przy urządzeniu. Zgodnie z normami branżowymi (np. PN-EN 50110-1), zawsze po odłączeniu napięcia należy sprawdzić jego brak, a następnie zabezpieczyć miejsce pracy przed przypadkowym załączeniem. Demontaż samego stycznika to już końcowy etap, gdy mamy pewność, że jest absolutnie bezpiecznie. Moim zdaniem takie błędy biorą się z braku doświadczenia lub niedokładnego zapoznania się z procedurami BHP. W codziennej pracy konserwatora czy elektryka te etapy są nie do pominięcia, a stosowanie się do nich to nie tylko formalność – to realna ochrona życia i sprzętu. Przestawienie czynności albo pominiecie zabezpieczenia skutkuje groźnymi sytuacjami, które niestety czasem kończą się tragicznie. Lepiej poświęcić te kilka minut więcej na sprawdzenie i zabezpieczenie, niż potem żałować pochopnych decyzji.